English info

(De)regulowane zawody

Autor: Piotr Cymcyk

Data: 23 marca 2013

Planując karierę w polskim świecie finansowym, każdy na pewno zwrócił uwagę na sztandarowe licencje naszego rynku kapitałowego. Tytuły maklera papierów wartościowych i doradcy inwestycyjnego otwierają przed ich posiadaczem niektóre z dotychczas niedostępnych drzwi. Niestety nie ma nic za darmo, każda z tych licencji wymaga poświęcenia sporej ilości wolnego czasu, a także pewnej gotówki.

deregulacja

Egzamin na maklera organizowany jest przez KNF obowiązkowo raz na wiosnę, a zwyczajowo, przy odpowiedniej liczbie chętnych, dwa razy w roku (także jesienią). Kandydaci na doradców muszą stresować się trzy razy częściej. Pierwszy z trzyetapowego egzaminu, jaki ich czeka, przeprowadzany jest z reguły w tym samym czasie co egzamin maklerski. Drugi etap na doradcę odbywa się nie później niż 8 tygodni od dnia przeprowadzenia pierwszego. Natomiast trzeci etap egzaminu odbywa się nie później niż 3 miesiące od dnia przeprowadzenia etapu drugiego. Teoretycznie więc można wyrobić sobie tę licencję w około pół roku. Praktycznie jednak to prawie nierealne. Ogrom materiału, któremu muszą sprostać kandydaci na doradców, kilkakrotnie przewyższa i tak duży już zakres materiału na egzamin maklerski. Ceny w porównaniu z zagranicznymi licencjami nie są zbyt wygórowane. Koszt przystąpienia do pojedynczego testu to 500 PLN. Dojdzie do tego zaświadczenie o niekaralności (jeśli zdamy) i parę opłat skarbowych. Łączny koszt uzyskania licencji w przypadku maklera wyniesie nas więc minimum około 600 zł, a doradcy 1600 zł (pod warunkiem, że zdajemy za pierwszym razem). W porównaniu z CFA, w przypadku którego pojedynczy etap to koszt ponad 2000 zł, nie wydają się to być duże pieniądze.

Ocenia się, że perfekcyjne przygotowanie się do egzaminu na maklera powinno zająć 400 godzin. To czas, który poświęcimy głównie na żmudne czytanie ustaw, przerabianie niezbyt skomplikowanych zadań z zakresu matematyki finansowej i starodawne papierowe ustalanie kursów akcji. Po wszystkim uzyskamy długi tytuł: „makler papierów wartościowych z uprawnieniami do wykonywania czynności doradztwa inwestycyjnego”. Różni się on od wcześniejszego „maklera papierów wartościowych” prawem do wydawania płatnych rekomendacji oraz doradzania klientom w zakresie inwestycji na rynku kapitałowym. Oprócz tego mamy prawo do przekazywania zleceń na giełdę, a także możemy razem z kolegą maklerem otworzyć własny dom maklerski. Zdobywając uprawnienia doradcy inwestycyjnego zyskujemy prawo do zawodowego doradztwa w zakresie wystawiania pisemnych i ustnych rekomendacji nabycia lub zbycia oznaczonych papierów wartościowych, a także odpłatnego podejmowania i realizacji decyzji inwestycyjnych na rachunek zleceniodawcy w ramach pozostawionych do dyspozycji środków. Licencja jest także wystarczającym dokumentem do zasiadania w radach nadzorczych spółek skarbu państwa. Należy jednak pamiętać, że uprawnienia z naszego podwórka nie są honorowane nigdzie indziej. Dla instytucji finansowej za granicą tytuł MPW, a nawet DI, nie będą wiele znaczyły. Choć na naszym podwórku są one solidnymi karierowymi przepustkami, to jednak CFA jest tym certyfikatem, który honoruje się wszędzie.

W świetle powracającego ze średnio dwuletnią częstotliwością tematu deregulacji zawodów finansowych coraz więcej osób rezygnuje z podejścia do egzaminów, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Jeszcze na początku stycznia mogło wydawać się, że egzamin z 28.10.2012 jest w najlepszym przypadku przedostatnią z możliwości uzyskania licencji maklera. Oficjalnie przesunięta jednak deregulacja MPW do trzeciej transzy, gdzie obecny jest także tytuł doradcy inwestycyjnego, daje nadzieję na jeszcze co najmniej kilka prób.

                                                                                                                                                                                                                                        Jest to jednak temat szczególnie kontrowersyjny. Ze świecą szukać ludzi spoza otoczenia ministra sprawiedliwości, którzy są za podtrzymaniem reformy w obecnie sugerowanej formie. Całkowite zniesienie obowiązkowego egzaminowania kandydatów przez KNF miałoby według ministra „ułatwić dostęp do zawodu”. Obowiązek weryfikacji podstawowych umiejętności i elementarnej wiedzy z tego zakresu miałby spaść na przyszłych pracodawców. Nie bardzo jednak wiadomo, komu rzekomy dostęp miałby zostać ułatwiony. Obecni maklerzy i doradcy są za podtrzymaniem aktualnych zasad. Tego samego zdania są także instytucje finansowe, które prawie jednogłośnie domagają się utrzymania państwowego licencjonowania. Organizacje pozarządowe, takie jak np. Związek Maklerów i Doradców czy Izba Domów Maklerskich, także walczą o zatrzymanie tej formy sprawdzania chętnych. A co na to teoretycznie najbardziej zainteresowani? Ogromna większość kandydatów na przyszłych maklerów i doradców twierdzi, że czekający na nich egzamin jest owszem – trudny - ale nie stanowi on najmniejszej przeszkody. Zderegulowany świat finansowy byłby przepustką do zwiększenia nepotyzmu i kolesiostwa. Uczciwi pracodawcy i tak bazowaliby na kwalifikacjach już udokumentowanych, czyli osobach już posiadających licencję. Paradoksalnie więc deregulacja mogłaby utrudnić dostęp do zawodu, a nie go ułatwić. Możliwość używania tytułów, obecnie zarezerwowanych dla trochę ponad trzech tysięcy osób, przez wszystkich mogłaby jeszcze bardziej nadwyrężyć zaufanie społeczeństwa do świata finansowego. Brak podstawowej wiedzy i świadomości ekonomicznej w społeczeństwie skutkuje później utratą życiowych oszczędności w np. piramidach finansowych. Zamiast uzmysłowić ludziom różnice pomiędzy doradcą finansowym a inwestycyjnym, deregulacja próbuje tę różnicę całkowicie zatrzeć. To droga po najmniejszej linii oporu, a w zasadzie całkowite jej ominięcie.

Szukając kompromisu dla zaistniałej sytuacji, warto zwrócić uwagę na formę egzaminów. Tak jak całkowite ich zniesienie pozwalające każdemu na nazywanie się „maklerem” bądź „doradcą inwestycyjnym” jest pomysłem chybionym, tak już skierowanie swoich wysiłków na zmianę sposobu egzaminowania jest warte rozważenia. Test na maklera niestety nie dogonił swoich czasów, a patrząc na ostatnie działania Komisji, jeszcze bardziej się od nich oddala. Odchodzenie od matematycznych części, zastępowanie ich teorią i coraz bardziej szczegółowymi pytaniami z prawa nie wydaje się być czymś, co idealnie sprawdza potrzebne umiejętności. Podobnie jak archaiczne zadania z papierowego ustalania kursów akcji, które już od wielu lat zastępują systemy informatyczne. Równie bezsensowne wydaje się być w świetle najbliższego egzaminu oparcie go o regulamin i zasady obrotu systemu WARSET, kiedy to  następny dzień po egzaminie jest oficjalnie pierwszym obowiązującym z nowym innym już systemem UTP. Warto zastanowić się więc nie tyle nad zniesieniem państwowego testu, co nad jego unowocześnieniem. Przeniesieniem go na inny, bardziej zbliżony do praktycznego poziom. Zamiast zadawać pytanie z zakresu etyki typu: „zgodnie z zasadami etyki makler nie może:”, należy zmienić strukturę pytania na chociażby opis sytuacji, która faktycznie może mieć miejsce. Opisanie rozwiązania wymaga wtedy nie tylko teoretycznej wiedzy, ale także umiejętnego zastosowania jej w praktyce. Innym pomysłem mogłaby być także część egzaminu przeprowadzana w formie prawdziwego elektronicznego przekazywania zleceń.

Początkowy upór ministerstwa sprawiedliwości wydaje się wygasać, a walka prowadzona jednym głosem przez wymieniane podmioty przyniosła już pierwszy skutek. Na tę chwilę pozostają więc jeszcze co najmniej trzy szanse na zdobycie uprawnień maklera papierów wartościowych i ponad rok na zmierzenie się z licencją doradcy inwestycyjnego. Nawet jeśli okaże się, że za dwa lata zawody te przestaną istnieć, to wiedza zdobyta podczas przygotowań na pewno zostanie na dłużej.