English info

Inwestowanie to sztuka

Autor: Piotr Cymcyk

Data: 30 stycznia 2013

I w przenośni, i dosłownie. Inwestorzy coraz chętniej spoglądają w stronę inwestycji alternatywnych, gdzie najbardziej dynamicznie rozwijający okazuje się być właśnie rynek dzieł sztuki. Często rozpatrywany jako droga ewakuacyjna dla kapitału szczególnie w czasach niestabilnych, kiedy wystarczy małe zawahanie na rynkach finansowych, żeby inwestorzy zaczęli odwracać się w poszukiwaniu innych miejsc do ulokowania swoich oszczędności. Rynek ryzykowny, ale także pełen okazji. Wymaga on jednak dużo większej wiedzy niż mogłoby się wydawać. Czy w związku z tym warto zainteresować się nim podczas dywersyfikacji swojego portfela?

sztuka

Prawidłowa odpowiedź może być tylko pozytywna i mocno entuzjastyczna. Szczególnie, że ten do niedawna elitarny i trudno dostępny rynek przeznaczony głównie dla wysoce zamożnych inwestorów, dziś za sprawą Art Bankingu lub spółek zajmujących się inwestowaniem w sztukę otwiera swoje drzwi praktycznie dla wszystkich. Art Banking to usługa najmniej wymagająca od nas wiedzy o tym, co faktycznie robimy. Cena naszej błogiej ignorancji będzie co prawda wysoka, ale razem z nią dostaniemy od banku pełen pakiet obejmujący znalezienie dzieła, pomoc w zakupie, ubezpieczenie, bezpieczny transport, a czasem także i usługi konserwacyjne. Sposób niewątpliwie wygodny, ale co, jeśli nie mamy tak dużego kapitału startowego? Wtedy z pomocą przychodzą nam różnego rodzaju spółki działające praktycznie na zasadzie TFI. Po zebraniu kapitału od chętnych inwestorów, spółka nabywa dzieła, po czym wraz ze wzrostem ich wartości rośnie wartość jednostek uczestnictwa inwestorów. Zalety? Mniejszy kapitał potrzebny do rozpoczęcia inwestycji. Niestety ucieka nam to, o co w największym stopniu chodzi inwestorom indywidualnym, o cechę, która w dzisiejszym świecie niezaprzeczalnie działa na korzyść sztuki w porównaniu np. z akcjami lub obligacjami, czyli materialność. Gdy wartość posiadanych przez nas instrumentów finansowych spada, jedyne co możemy zrobić, to ciąć straty, wyprzedając je ze swojego rachunku maklerskiego. Gdy na wartości traci zakupione przez nas dzieło sztuki, to na szczęście dalej może ono stać w domu i zwiększać chociażby nasze poczucie estetyki. Problem ze sztuką jest bowiem w przybliżeniu taki jak z modą. Trendy są co prawda cykliczne, ale nie wiadomo, kiedy dany artysta ponownie wróci na łaskę popytu.

Sprawdza się tutaj reguła Davida Ryana sformułowana odnośnie inwestycji w akcje: „kup drogo, sprzedaj drożej”. Gdy naszym zakupem będzie dzieło już znanego i cenionego, a co za tym idzie, drogiego artysty, wtedy prawie na pewno prędzej czy później nasza inwestycja zwróci się nam z nawiązką. Jako że nie wszyscy mogą sobie jednak pozwolić na luksus kupna Van Gogha czy Picassa, zainteresowanie inwestorów pada na młodych i nieznanych twórców. To właśnie tacy pozwalają na osiąganie niebywałych stóp zwrotu, które później kuszą niezdecydowanych do wejścia na ten rynek. Niestety to także oni najczęściej pozostają niezauważeni, a my jesteśmy jedynymi, którzy z chęcią zapłacili za ich dorobek. Istnieją jednak pewne sposoby ograniczające ryzyko, które niosą ze sobą takie inwestycje.

Podobnie jak typowych instrumentów finansowych nie kupujemy, zdając się na ślepy los, tak samo, lokując kapitał w sztukę, należy wcześniej zdobyć odpowiednią wiedzę lub wiedzieć, u kogo jej szukać. Dobrym początkiem jest obchód muzeów i uznanych galerii oraz dowiedzenie się, co aktualnie jest modne w świecie sztuki. Niezłym pomysłem jest także uczestnictwo w licytacjach organizowanych przez domy aukcyjne takie jak np. Polswiss Art czy Rempex. Już samo obserwowanie dostarczy nam informacji o ustanowionych trendach. Nie należy także od razu odrzucać zatrudnienia eksperta. Wspomniany wcześniej Art Banking to, co prawda, dużo droższy start, ale gdy nie jesteśmy w stanie sami podjąć decyzji, może się on okazać nieocenioną pomocą. Tym bardziej, że portfel dzieł powinien być skonstruowany podobnie do portfela akcyjnego - kupno jednego obrazu, podobnie jak jednej spółki, jest działaniem mocno lekkomyślnym. Dopiero stosując odpowiednią dywersyfikację, jesteśmy w stanie doprowadzić do faktycznego zarabiania na naszej kolekcji. Rynek sztuki działa pod tym względem bardzo podobnie do filatelistyki czy numizmatyki. Dobrze skomponowany zestaw dzieł, różnorodnych, ale w jakiś sposób powiązanych, będzie miał dużo większą wartość niż każde z nich osobno. Materialność sztuki, która była jej atutem, może się także okazać przekleństwem dla niektórych. Ryzyko kradzieży zapisanych na naszym rachunku maklerskim instrumentów jest bliskie zeru, ryzyko ich zniszczenia jest równie małe. Jednak w przypadku dzieł sztuki nie mamy tego komfortu. Odpowiednie ubezpieczenie i konserwacja naszego zakupu jest absolutnie niezbędna dla przyszłego wzrostu wartości. Należy także pamiętać, jak w przypadku każdego produktu, że słowo „okazja” powinno działać niczym katalizator dla naszej ostrożności. Każda rzecz ma swoją cenę, gdy wydaje nam się ona zbyt okazyjna, należy ją sprawdzić trzykrotnie. Szansa na zakup falsyfikatu w świecie sztuki jest niemała. Decyzja o zakupie dzieła, co do którego mamy chociażby najmniejsze wątpliwości, powinna być poprzedzona stosowną ekspertyzą. O ile w przypadku żyjących twórców nie jest to problemem, o tyle ci tworzący dawniej najczęściej doczekali się już kilku naśladowców.

Rynek sztuki to rynek specyficzny, swój wzrost zawdzięczający stale bogacącemu się społeczeństwu, lecz ciągle mocno niedowartościowany. Potencjał jego rozwoju w Polsce to według szacunków wciąż ponad kilkaset procent. Warto więc wziąć go pod uwagę, planując swój przyszły portfel, bo stale rosnąca na sztukę moda może okazać się dla nas żyłą złota cenniejszą niż to prawdziwe.