English info

Lekarstwo na trend boczny

Autor: Marcin Różowski

Data: 1 czerwca 2011

Pan Jan jest czytelnikiem Trendu od zarania dziejów. Dowiedział się z niego o giełdzie i postanowił spróbować swoich sił na rynku. Sądził, że zarobi na samochód, a może i dla żony coś zostanie… Kupił akcje, interesował się kontraktami. Ale czas mija i nic się nie dzieje. I nic i nic… Pół roku mija, a pan Jan zarobił akurat na prowizję. O co tutaj chodzi?

trendboczny

Jeśli spojrzymy na wykres, to prawdopodobnie bez trudu zidentyfikujemy obowiązujący w długim terminie trend. Znakomicie widać to na skali miesięcznej lub tygodniowej. Sytuacja komplikuje się, gdy spojrzymy nieco bardziej szczegółowo, np. na skalę dzienną. Wtedy okazuje się, że na rynkach powstają długie okresy, gdy notowania poruszają się niemal płasko, bez jednolitej tendencji. To właśnie tak znienawidzone przez inwestorów trendy boczne, gdzie tak trudno zarobić, a łatwo stracić. Dziwnym zbiegiem okoliczności od blisko miesiąca mamy za sobą bardzo długą, półroczną konsolidację w jednym z najnudniejszych trendów bocznych w historii GPW. Na sześć miesięcy indeks zamknął się w przedziale 2600-2800 i przy niskiej aktywności męczył się tam sam ze sobą. Przy tak niskiej rozpiętości walka popytu z podążą przypominała raczej chaotyczne okładanie się pięściami, tak jakby obu stronom zabrano karabiny. To właśnie takie okresy są wyjątkowo dewastujące dla depozytów inwestorów, szczególnie tych z rynku terminowego.

Strata stratą poganiana

Nie bez powodu wspomniano tu o futures na WIG20. Jest to jeden z najpopularniejszych instrumentów na GPW, szczególnie ukochany przez inwestorów indywidualnych. Jest to fenomen na skalę światową, ponieważ kontrakty terminowe powszechnie uznaje się za zarezerwowane dla dużych graczy. Duża dźwignia finansowa i płynność obrotu skusiła jednak wielu spekulantów do udziału w tym rynku. Efekt jest taki, jak zwykle – większość uczestników musi po pewnym czasie pożegnać się z rynkiem. Oficjalnych statystyk brak, ale według szacunków biur maklerskich zarabia na rynku terminowym zaledwie od 15 do 20% uczestników. Pozostali składają się na ich sukces. Szczególnie jest to widoczne w okresach przeciągających się konsolidacji, gdzie zniechęcenie i frustracja często wykańczają nawet najlepszych. Ostatni trend boczny niewątpliwie okazał się czyśćcem dla niemałej grupy grających na kontraktach.

Czy zatem nie ma znikąd nadziei? Kupić akcje i jakoś przetrwać? Stawiać stopy znacznie szerzej? A może zupełnie wyjść z rynku, ryzykując przegapienie wybicia? Otóż nie. Istnieje instrument, który pozwala dobrze zarabiać nie tylko podczas silnych trendów, ale także popularnych boczniaków. To o ich wykorzystywaniu w takich sytuacjach jest ten artykuł.

Opcje? Wezwijcie egzorcystę!

W cieniu kontraktów terminowych rozwinęły się na warszawskiej GPW opcje opiewające na indeks największych spółek. Rynek w ciągu ostatnich dwóch lat nabrał znaczącej dynamiki, a w marcu tego roku obrót opcjami po raz pierwszy przekroczył 100 tys. sztuk w jednym miesiącu. Można by rzecz – nareszcie.

Podstawowy problem dotyczący opcji to fakt, że są one instrumentem bardziej skomplikowanym niż futures. Inwestor może w nich zająć aż 4 pozycje, serii w obrocie jest bardzo dużo, dodatkowo dochodzi ciężka miejscami matematyka. Dodajmy do tego stosunkowo niską płynność obrotu i powstaje problem. Bardzo ciężko zainteresować inwestorów taką propozycją. Dopiero w momencie, gdy potencjalny spekulant zagłębi się w tematykę i zauważy, że techniczną część pracy mogą dokonać za niego programy lub nawet prosty arkusz w Excelu, pojawia się błysk zainteresowania w oczach. Skomplikowane wzory trafiają na plan dalszy, a pojawia się niewyobrażalna w przypadku innych instrumentów elastyczność i swoboda konstruowania różnych strategii. Gdy jeszcze okaże się, ze to na tym rynku właśnie czekają prawdziwe pieniądze, do zakochania tylko jeden krok…

Nie jest to artykuł o opcjach mający na celu przeklejanie zawartości podręczników np. z programu CFA. W tym miejscu skupimy się raczej na kilku zasadach inwestowania na rynku opcji oraz budowie przykładowego systemu transakcyjnego. Autor prosi o wybaczenie, ale przepisywanie po raz tysięczny tego samego nie niesie ze sobą żadnej wartości. Zastanówmy się wspólnie, jak zarobić pieniądze w trendzie bocznym przy wykorzystaniu opcji, natomiast zainteresowanych tematyką „techniczną” opcji pozwolę odesłać sobie do znakomitej książki Hulla „Kontrakty i opcje”. Tam, gdzie będzie to konieczne, podstawowe kwestie zostaną wyjaśnione.

Straty? Panie, ja nigdy nie tracę

Na GPW w Warszawie wachlarz opcji ogranicza się do opcji na indeks WIG20. Ich największą bolączką jest wspomniana płynność obrotu. Bo o ile chętnych do zawarcia transakcji często jest wielu, to różnice w ofertach kupna/sprzedaży pozostają znaczące. Najchętniej na naszej rodzimej Giełdzie obraca się opcjami typu OTM (out-of-the-money – czyli takimi, które wykonane nie przyniosłyby inwestorowi zysku). Dla nich spready są akceptowalne, gorsza sytuacja jest dla opcji ITM (in-the-money – takimi, których wykonanie przyniosłoby inwestorowi określony zysk). Tutaj różnice są już znaczące i potrafią pozbawić nas znaczącej części zysku.

Do handlu opcjami stosuje się znakomitą większość tzw. złotych porad inwestycyjnych. Pozwalamy zyskom rosnąć, straty ucinamy, nie otwieramy zbyt dużych pozycji etc. Większość zna, mniejszość stosuje. Ponownie, nie warto ich w tym miejscu powtarzać, a lepiej skoncentrować się na poradach „czysto” opcyjnych.

Prawdopodobnie najważniejsza porada – należy skupić się na opcjach OTM. Opcje ITM, jeśli tylko są wystarczająco głębokie w pieniądzu, zachowują się niemal identycznie jak kontrakty terminowe. A że spread jest na nich gorszy, to po co przepłacać? Opcje OTM będą podwaliną prostego systemu transakcyjnego, opisanego w dalszej części artykułu.

Mają one wiele zalet. Ich kupno pochłania stosunkowo niewielki procent kapitału inwestora, a potencjalna stopa zwrotu może być naprawdę wysoka, znacznie wyższa niż na kontraktach terminowych. Dodatkowo taka „tania” opcja służy w pewnym sensie jako automatyczny stop-loss. Nabywca opcji nigdy nie może stracić więcej niż wyniosła zapłacona premia. Jak ważny psychologicznie jest to mechanizm, nie trzeba nikomu tłumaczyć. Gracze uwielbiają przecież przetrzymywać w nieskończoność stratne pozycje, szczególnie na rynku terminowym. Bo przecież skoro straciłem już tak wiele, to dalej wytrzymam… Opcje na szczęście pozwalają uniknąć tej okrutnej pułapki.

Opcje to instrument dla cierpliwych graczy. Po zajęciu odpowiedniej pozycji można spokojnie czekać na rozwój wypadków, sporadycznie spoglądając na notowania. Jeśli opcja jest OTM, to nawet stosunkowo duże wahania w cenach nie powodują drastycznych zmian w jej cenie. Takie zachowanie tłumaczą tzw. współczynniki greckie (tutaj konkretnie – delta), które każdy chcący inwestować w opcje winien poznać. W tym miejscu ważne jest jednak, że dla opcji OTM greki są niejako po stronie kupującego -  co nie znaczy, że można o nich zapomnieć.

Znamy już techniczne zalety opcji OTM. A jak przedstawiają się praktyczne? Oto garść wskazówek zdaniem autora niezbędnych dla prawidłowej egzystencji na tym rynku:

•         Na zakup opcji nie przeznaczamy więcej niż 10 % posiadanego kapitału. Naturalnie miło byłoby zakupić opcji „pod korek” i czekać aż ich cena wzrośnie, ale w razie pomyłki zbankrutujemy w ten sposób szybciej niż nawet na futures na WIG20. To że opcje OTM są tanie, to jeszcze nie znaczy, że trzeba mieć nimi wypchany depozyt.

•         Nie więcej niż trzy pozycje jednocześnie. Jest to rada bardziej dla początkujących bez odpowiedniego zaplecza technicznego. Opcje to skomplikowany instrument i monitorowanie kilku serii może być zadaniem ponad siły. Wraz z obyciem i doświadczeniem przyjdzie czas na bardziej skomplikowane działania.

•         Jak najmniej transakcji. Spready na opcjach nie są niskie, dlatego minimalizujmy nasz obrót. Koszty transakcyjne są istotne, choć wielu chciałoby o tym zapewne zapomnieć.

•         Pamiętamy o stop-lossie. To, ze zapłacona premia jest swego rodzaju stopem, nie oznacza jeszcze, że można kupić i zapomnieć. Jeśli sprawy idą nie po naszej myśli, a nasza ocena sytuacji zwyczajnie się zmieniła, kapitał należy ratować, a nie machać mu na pożegnanie. Brzmi to jak straszny truizm, ale naprawdę wiele osób niejako przywiązuje się do zajętych pozycji i pozwala im wygasnąć. Pieniądz to pieniądz, należy go ratować.

•         Czas jest Twoim wrogiem. Premia opcyjna, bez zagłębiania się w szczegóły, składa się z wartości wewnętrznej oraz czasowej. Ta druga maleje w miarę zbliżania się do rozliczenia, w dodatku coraz szybciej. W związku z tym, gdy do wygaśnięcia pozostało niewiele czasu, należy swoją uwagę skierować na serie z późniejszą datą wygaśnięcia.

•         Opcje kupujemy przede wszystkim wtedy, gdy zmienność jest niska. Trendy boczne są pod tym względem wyjątkowe, ponieważ aktywność wtedy zamiera. Opcje stają się tanie jak barszcz i w momencie, gdy zmienność powraca na rynek (a zawsze wraca) ich ceny dostają dodatkowe paliwo. W rozpatrywanym okresie ostatnich dwóch kwartałów, zmienność należała do najniższych w historii – takie okazje nie trafiają się często.

Znamy już swego rodzaju niezbędnik inwestora, który powinien pomóc pokonać nam pierwsze rafy. Teraz sprawdźmy, jak opcje prezentowałyby się w praktyce podczas ostatniej, upiornej wręcz, konsolidacji.

System prostszy niż cep

Wiedząc już z czym walczymy i co możemy przeciwnikowi przeciwstawić, warto pokusić się o stworzenie prostego planu działania. Literatura dotycząca opcji wypełniona jest przykładowymi strategiami, także dla inwestorów oczekujących trendu horyzontalnego. Zamiast jednak je w tym miejscu przepisywać, warto pokusić się o coś innego. Książki mówią nam, co kupić i w jakiej ilości. My natomiast pójdziemy o krok dalej i spróbujemy stworzyć cały plan działania, który pozwoli nam na spokojne przebrnięcie przez trend boczny z paroma groszami w kieszeni.

Znany ze wstępu do artykułu pan Jan przelał na swój rachunek praw pochodnych 7 500 zł, chcąc spróbować swoich sił na rynku opcji. Jest październik 2010, a czas na pomnożenie majątku daje sobie do końca marca – nie tylko dlatego, że następuje rozliczenie, przede wszystkim żona ma urodziny i trzeba mieć z czego zafundować jej sanatorium. Przygotowując się do inwestowania, pan Jan otworzył miesięcznik Trend i znalazł tam prosty system transakcyjny, który go zainteresował. Spodziewając się trendu bocznego w przedziale 2600-2800, przyjął następujące założenia:

•         Jeśli indeks WIG20 przebije od dołu 2650, Jan kupuje opcję kupna (call) z ceną wykonania 2700, o najbliższym terminie rozliczenia. Opcję odsprzedaje, gdy indeks przebije 2750 punktów.

•         Jeśli indeks WIG20 przebije 2750 punktów, Jan kupuje opcję sprzedaży (put) o cenie wykonania 2700, o najbliższym terminie rozliczenia. Opcję odsprzedaje, gdy indeks spadnie poniżej 2650 punktów.

•         Linie obrony – jeśli WIG20 przebije 2850 punktów (2550 punktów), to zamykamy pozycję w opcji sprzedaży (odpowiednio kupna).

I to wszystko. System niezwykle prosty i z szerokim polem do modyfikacji. Straty doświadczymy w dwóch wariantach. Pierwszy, który zdarzył się w symulowanym okresie, to pozostanie z opcją OTM aż do wygaśnięcia. Drugi to sytuacja, gdy doszło do wyłamania z założonego przedziału 2600-2800 i inwestor zamykałby opcje na linii obrony, by odzyskać choć część posiadanego kapitału. Naturalnie w pierwszym wariancie inwestor prawdopodobnie zamknąłby już bardzo niewiele warte opcje, by odzyskać choćby niewielki wkład. Jak taki system sprawdziłby się w ostatniej konsolidacji?

Wyniki systemu najlepiej porównywać względem sytuacji na wykresie. Jest oczywiste, że system w kilku miejscach nie poradził sobie w pełni. Najlepszym przykładem jest zakup opcji put 18 stycznia. Inwestor musiałby na niej wytrwać blisko miesiąc, realizując końcowo stosunkowo skromny zysk w wysokości 110 zł. Wprawne oko zauważy, że w międzyczasie indeks zbliżył się do granicy 2650 na zaledwie 10 punktów (minimum z dnia 31 stycznia), by następnie ponownie zawrócić ponad 2700 punktów. Cztery tygodnie oczekiwania sprawiły, że wartość czasowa opcji znacznie się zmniejszyła i trzeba było zadowolić się niższym zyskiem.

Wadą systemu jest także fakt, że nie pozwala on zyskom rosnąć. Są one ucinane przy poziomie 2750, gdy kilkukrotnie indeks meldował się w okolicach 2800 punktów. Lekarstwem na to mogłoby być zamykanie pozycji stopem lub przyjęcie wyższego take profit. Nie ma jednak nic za darmo – zyski byłby w ten sposób realizowane rzadziej. Zachęcam do przetestowania tego wariantu, którego siła zostałaby pokazana na sesji z 18 stycznia, a słabość – w 4 kwartale 2010 roku.

Także gdyby porównać wyniki z opcji call oraz put, staje się widoczne, że granie w kierunku głównego trendu – czyli na wzrost, było znacznie opłacalne. Opcje put także pozwoliły zarobić, jednak skromniej. Jedyne straty zostały poniesione właśnie na opcjach sprzedaży. Należy zauważyć, ze dryf indeksu nie sprzyjał graniu na krótko, ponieważ każdy kolejny dołek na indeksie położony był coraz wyżej. Zdecydowanie trend is your friend.                                                                                                                                       

Czy jednak należy narzekać, gdy strategia tak prosta i konserwatywna przyniosła stopę zwrotu z kapitału własnego blisko 40%?  Jest to wynik nie do osiągnięcia dla przytłaczającej większości inwestujących i to w skali roku, nie półrocza. Najważniejsze jest jednak ogromne pole manewru, które system zawdzięcza swoim prostym zasadom. Można je modyfikować na dziesiątki sposobów. Możemy założyć grę tylko w kierunku głównego trendu, oprzeć poziom take profit np. o zmienność, inaczej ustalić poziomy otwarcia pozycji… Warto samemu skonstruować zestaw zasad, a następnie sprawdzić, jak zachowywałby się w tej lub innych konsolidacjach. Doświadczenie nabyte w ten sposób zaprocentuje nie tylko przy inwestycjach w opcje, ale też w każdy inny instrument. Inwestor zwyczajnie poznaje w ten sposób rynek, na którym działa. A znajomość własnego poletka to jedna z największych przewag, jaką możemy zdobyć stosunkowo niewielkim kosztem.

Opcje, głupcze!

Opcje to instrument bardzo elastyczny. Strategii, które może skonstruować inwestor, nie sposób policzyć. Łatwość dostosowania do sytuacji sprawia, że możliwe stało się zarabianie w dosłownie każdych warunkach. Tak jak futures uniezależniły kiedyś inwestorów od bessy, tak opcje mogą pozwolić zapomnieć o trendach bocznych. Wymagana jest jednak konsekwencja i żelazna dyscyplina. Najlepszy system zawiedzie, gdy zawiadowca będzie próbował dziko manewrować pociągiem. Swego rodzaju plan awaryjny, na wypadek wejścia w kolejną długą konsolidację, warto mieć zawsze gotowy. Bo kto może przewidzieć, może teraz czeka nas wędrówka w przedziale 2800-3000? Jeśli nie damy się zaskoczyć, to nawet taka sytuacja zadziała na naszą korzyść.

P.S. W artykule nie ma słowa o wystawianiu opcji. Być może jest to świetny sposób np. na obniżenie kosztów strategii, ale jednocześnie bardzo ryzykowny. A autor nie chce, by zszokowani czytelnicy puścili redakcję Trendu z dymem.