English info

Crash test gigantów z Detroit

Autor: Jarosław Dębecki

Data: 12 lutego 2009

Zdziwienie i zaskoczenie ogarnęło wszystkich na wieść o rozprzestrzenieniu się kryzysu z sektora finansowego na branżę samochodową. Trzej giganci z Detroit - Daimler Chrysler, General Motors i Ford – firmy o długiej tradycji, dające zatrudnienie dla setek tysięcy osób i stanowiące jeden z filarów amerykańskiej gospodarki, chylą się ku upadkowi. Czy kryzys, który rozwija się na naszych oczach spowoduje upadek firm samochodowych, które już dawno wpisały się w legendę Ameryki samochodami takimi jak: Ford Mustang, Jeep Wrangler czy Dodge Challanger?

Rynek chwiał się od dawna

General Motors i Ford Motor Company już w sierpniu zanotowały dziesiąty z kolei miesiąc spadku sprzedaży, gdyż konsumenci zaczęli ograniczać jazdę samochodem z powodu wysokich cen benzyny, która u szczytów hossy ropy naftowej kosztowała na stacjach benzynowych w okolicach $4 za galon (1 galon = 3,784 litra).
Akcje tych firm już wtedy były przeceniane o ponad 20%, a akcje Toyoty i Hondy o niewiele mniej niż 10%, ale tylko i wyłącznie dzięki dobrej sprzedaży dwóch nowych modeli tych marek.
Według danych Autodata Corp. średnia roczna skorygowana sprzedaż aut w Ameryce wyniosła w lipcu ubiegłego roku 13,7 miliona sztuk, natomiast w tym roku ta wartość wyniosła zaledwie 12,6 miliona, a na koniec grudnia 2008 wartość wskaźnika plasowała się na poziomie 10,17 miliona. (bloomberg.com, kwotowania dla wskaźnika SAARTOTL:IND ). Erich Merkle – analityk firmy konsultingowej Crowe Chizek & Co. – w wywiadzie powiedział, że „mamy właśnie do czynienia z recesją w branży samochodowej”, ale były to dopiero początki rozwoju zawirowań w branży samochodowej i najgorsze było jeszcze daleko przed nami.

Cięcia w produkcji

Już po pierwszej połowie roku firmy musiały ograniczyć swoje apetyty i zweryfikować plany co do produkcji samochodów na następne półrocze. Ford zmniejszył swoją produkcję o 5,3% do 890 000 samochodów i 890 000 ciężarówek. GM co prawda zaplanował zwiększenie produkcji w III kwartale, ale i tak była ona niższa od tej z poprzedniego roku o 10%, a produkcję na IV kwartał zaplanowano o 16% niższą niż w analogicznym okresie ubiegłego roku.
Na tle amerykańskich gigantów europejskie marki wypadają bardzo dobrze. BMW zwiększył sprzedaż swoich Mini o 1%, a sprzedaż Volkswagena w USA wzrosła w 2,6%. W lipcu europejskie marki miały 7,6% amerykańskiego rynku sprzedaży samochodów w stosunku do 7% rok wcześniej.
Czy zatem nie był to sygnał, że Amerykanie odchodzą od klasycznych amerykańskich krążowników i przesiadają się w bardziej komfortowe, a na pewno bardziej oszczędne, europejskie auta? Sytuacja pod koniec 2008 roku rozwinęła się bardzo szybko i w ciągu kilku miesięcy amerykańskie firmy produkujące samochody, napędzające wiele gałęzi przemysłu, zaczęły obawiać się o swoją przyszłość i szybko zwróciły uwagę polityków, że kryzys gospodarczy nie dotyczy już tylko sektora finansowego, ale rozprzestrzenił się na dominującą branżę USA.

Senat odmawia pomocy

„Wielka trójka z Detroit”, jak zwykło się mówić o czołowych producentach amerykańskich samochodów, już niedługo może stanąć na skraju bankructwa. Firmy, których zyski w najlepszych w czasie hossy sięgały łącznie dziesiątek miliardów dolarów, mają teraz problem z płynnością finansową i zwracają się do amerykańskiego rządu o pomoc, aby uchronić się przed upadkiem.
Pomimo wysłania delegacji złożonej z prezesów tych firm i ich błagalnych próśb (na spotkanie pojechali samochodami, które sami produkują), 11 grudnia amerykański Senat odrzucił projekt ponad 14 miliardów dolarów pomocy dla producentów samochodów i postawił ich prezesów przed nie lada problemem – skąd wziąć pieniądze na dalszą działalność? Jeśli odpowiednia pomoc nie nadejdzie, pierwsze bankructwa mogą nas spotkać już na początku roku, a to spowoduje pogłębienie kryzysu w całej gospodarce. Erich Merkle – konsultant z Crowe Chizek w Grand Rapids, Michigan, twierdzi, że „…następnym krokiem GM będzie wytrwanie do stycznia a następnie wyznaczenie daty bankructwa”.

Wszystkiemu winne banki?

Chrysler – uważany za najsłabszą firmę z wielkiej trójki – winą za kryzys w branży samochodowej obarcza banki, które nie udzielają kredytów na zakup nowych samochodów. Chrysler szacuje, że z tego powodu jego sprzedaż spadnie o 20% - 25%.
Z drugiej strony firmy są krytykowane przez samych Amerykanów, wśród których amerykańskie samochody tracą na popularności. Głownie przez mało atrakcyjne projekty, design i wykończenie wnętrza, ale również z powodu wojny, jaką producenci samochodów wytoczyli przeciwko coraz bardziej restrykcyjnym standardom zużycia paliwa. Czyżby Amerykanie, którzy do tej pory jeździli olbrzymimi paliowożernymi półciężarówkami i SUV’ami zaczęli się martwić o ekologię, czy może raczej mają jeszcze w pamięci astronomicznie wysokie ceny ropy z lipca 2008 i martwią się o swoje portfele?

Bush rzuca koło ratunkowe

Z odsieczą dla firm ruszył sam prezydent który zaoferował 17,4 miliarda dolarów pomocy dla producentów, ale jednocześnie postawił warunek, że do 31 marca 2009 firmy będą w stanie udowodnić, iż są w stanie przetrwać kryzys i przeprowadzić restrukturyzację. Bush zwrócił uwagę na to, że w normalnych warunkach nie popiera ingerencji w wolny rynek, ale w obecnej sytuacji gospodarka jest zbyt wrażliwa, aby móc pozwolić sobie na zwolnienie tysięcy pracowników.
Wszystkie te działania nie mogły oczywiście obyć się bez wiedzy prezydenta – elekta Baracka Obamy, który już 20 stycznia obejmie stanowisko głowy państwa. To na jego kadencję przypadnie większa część rozwoju kryzysu gospodarczego, ciężar udźwignięcia pomocy i przeprowadzenie niezbędnych reform. Poza tym prezydent elekt zapowiedział, ze kluczowym celem jego administracji będzie stworzenie 2 milionów nowych miejsc pracy, miedzy innymi w branży samochodowej.
Chrysler dostanie 4 mld dolarów w ramach pomocy natychmiastowej. W odpowiedzi na to firma zapowiedziała „znaczną redukcje kosztów”. Kolejne 13,4 mld dolarów popłynie do GM, który oznajmił, że dzięki tej pomocy firma wyjdzie z tego kryzysu silniejsza. Ford, który utrzymuje, że na razie nie potrzebuje środków, zapowiedział, że będzie dążył do restrukturyzacji bez pomocy rządowej. Warunki nałożone przez Biały Dom zakładają uzyskanie autoryzacji planu restrukturyzacji przedsiębiorstw do 31 marca. Dodatkowo nałożono limity na wynagrodzenia dla prezesów, a w zamian za pomoc rząd otrzyma warranty na akcje nieme.

Honda i Toyota notują straty

Kryzys, jaki powoli rozlewa się na cały świat, nie omija również Japonii. Jest prawdopodobne, że największa na świecie firma produkująca samochody – Toyota – zanotuje pierwszą w swojej historii stratę operacyjną.
Główną przyczyną takiej sytuacji jest umocnienie jena w stosunku do dolara amerykańskiego. Toyota wypracowała 140 mld jenów przychodu operacyjnego w pierwszej połowie roku obrotowego (rok obrotowy dla tej firmy kończy się 31 marca), natomiast straty z tytułu przewalutowania wyniosły 300 mld jenów i jeśli kurs nadal utrzyma się poniżej 89 JPY/USD, strata na koniec roku jest prawie pewna. Drugi co do wielkości japoński producent – Honda – już trzy razy w tym roku obniżał prognozę przychodu operacyjnego. Tym razem o 2/3 z 550 mld jenów do zaledwie 180 mld jenów na koniec marca 2009. Również i w tej sytuacji głównym powodem jest silny jen, a firmy nie ukrywają, że bardziej preferowanym kursem są okolice 100 JPY/USD.

Miejsca pracy zagrożone

Szacuje się, że GM, Chrysler i Ford zatrudniają łącznie ok. 250 000 pracowników w swoich fabrykach, a około 100 000 osób jest ich podwykonawcami, dla których branża samochodowa jest strategicznym odbiorcą. Szacuje się też, że 1 na 10 miejsc pracy jest połączone z produkcją samochodów. Jeśli zatem kryzys dotknie branżę samochodową w takim stopniu w jakim się przewiduje, Ameryka zanotuje kolejny gwałtowny wzrost bezrobocia, na który nie stać amerykańskiej gospodarki. Kilka dni po odrzuceniu pomocy w senacie, Chrysler zapowiedział zamknięcie swoich wszystkich fabryk na miesiąc. Większość pracowników jest zrzeszona w związku zawodowym UAW (United Auto Workers) i oni dostaną prawie całkowite wynagrodzenie za miesiąc przestoju fabryki. Niemniej dla wielu osób oznacza to brak pracy i środków do życia.

GM zapowiedział, że zmniejszy produkcję o 60% w pierwszym kwartale w stosunku do tego samego okresu sprzed roku.

Oszczędności wyparowują Wizja bankructwa firm samochodowych to nie tylko utrata miejsc pracy przez tysiące osób i zmniejszenie PKB stanów Zjednoczonych. To również wymierne zagrożenie dla funduszy emerytalnych, firm inwestycyjnych, często również i zwykłych ludzi, którzy swoje oszczędności ulokowali w akcjach tych firm.
Kapitalizacja rynkowa GM, Daimlera i Forda to ponad 41 mld dolarów, a zatem można się spodziewać, że sprowadzenie cen ich akcji do zera wpłynie negatywnie na wyniki instytucji finansowych i zmniejszenie emerytur zwykłych ludzi, którzy pracowali na nie całe życie. Chociaż z drugiej strony, czy to ważne, skoro roczna stopa zwrotu w tych przypadkach i tak przekracza 60%?

Wielka trójka dostała od rządu kredyt zaufania i w przeciągu trzech miesięcy dowiemy się, jak udało im się wykorzystać ten czas. Jest bardzo prawdopodobne, że walka o przetrwanie tych firm będzie trwała długo i będzie bardzo kosztowna. Co więcej, dowiemy się, jaką politykę będzie uprawiał nowy prezydent Barack Obama – czy będzie to protekcjonizm, czy raczej pozwoli działać wolnemu rynkowi. Zadziwiające jest tylko, że kraj, który w innych przypadkach tak jednoznacznie opowiada się za doprowadzaniem do bankructwa nierentownych przedsiębiorstw i zaciekle broni wolności rynkowej, nie jest konsekwentny w działaniach, jeśli chodzi o niego samego i gdy przychodzi co do czego, ucieka się od sztucznego podtrzymywania życia umierających ikon swojej gospodarki.