English info

Dziesięć miesięcy Abenomics

Autor: Maciej Pyka

Data: 22 listopada 2013

Po kryzysie z końca 1989 roku japoński indeks giełdowy Nikkei 225 stracił w przeciągu 21 miesięcy około 48% swojej wartości, by przez następne dwadzieścia kilka lat powoli osuwać się ku kolejnym dołkom. Jednak od grudnia zeszłego roku w ciągu zaledwie 6 miesięcy poszedł w górę o ponad 70%. Grudzień był bowiem miesiącem, w którym prawdopodobne stało się, że wybory powszechne wygra Shinzo Abe i jego ekipa. Prawicowy premier Shinzo Abe nie kryje swoich marzeń o powrocie Japonii do niegdysiejszej potęgi, jednak zanim odbuduje armię i na powrót uczyni cesarza konstytucyjną głową państwa (co jest elementem jego programu), musi najpierw uleczyć gospodarkę.

Abenomics

Trzy strzały

Kiedy Shinzo Abe objął władzę 26 grudnia 2012 r., ogłosił swoją – ochrzczoną później mianem Abenomics - politykę trzech strzał (nazwa nawiązuje do legendy z regionu Yamaguchi, skąd pochodzi obecny premier), które symbolizowały trzy elementy: politykę fiskalną, politykę monetarną oraz reformy gospodarcze. Pierwszą – fiskalną – strzałą był pakiet stymulacyjny wielkości 10,3 biliona jenów, mający pobudzić trwającą w marazmie japońską gospodarkę. Wypuszczenie drugiej strzały wymagało od nowego premiera wymiany zachowawczego zarządu Japońskiego Banku Centralnego i zastąpienia jego prezesa przez byłego przewodniczącego Azjatyckiego Banku Rozwoju, Haruhiko Kuroda. Po objęciu stanowiska w kwietniu tego roku prezes Kuroda podjął się misji osiągnięcia 2-procentowego celu inflacyjnego w przeciągu dwóch lat, tym samym kończąc trwającą 15 lat deflację. Cel ten ma być osiągnięty poprzez ekspansywną politykę banku, która podwoi japońską bazę monetarną. Najwięcej kontrowersji budzi jednak trzecia, strukturalna, strzała, jako że innowacyjność i pracowitość stanowią tylko jedną z twarzy japońskiej gospodarki. Kraj Kwitnącej Wiśni kojarzy się z pracoholikami i dobrami high-tech z najwyższej półki, jednak mało kto wie o skrajnie nieefektownym rolnictwie, gdzie horrendalne cła na ryż i nabiał, prawne ograniczenia co do wielkości gospodarstw i populacja rolników o średniej wieku powyżej wieku emerytalnego, czynią z japońskiego pierwszego sektora historyczny skansen. Z silnej protekcji korzystają również japońska branża farmaceutyczna i lekarze. Innym problemem jest rynek energetyczny, który przed tragicznym tsunami z 2011 r. dusił się pod monopolem Tokyo Electric Power Company. Jeszcze w maju tego roku większość japońskich elektrowni atomowych była jednak zamknięta z przyczyn bezpieczeństwa, zaś planem premiera była dywersyfikacja dostawców na rynku energetycznym, jak również zwrot w kierunku odnawialnych źródeł energii. Innymi priorytetami trzeciej strzały są zwiększenie elastyczności rynku pracy, deregulacja, edukacja oraz promowanie inwestycji.

Największym zmartwieniem premiera Abe jest jednak – co jest modne ostatnio – zadłużenie. Japoński dług publiczny przekroczył już dawno 200% PKB (co stanowi rekord wśród krajów pierwszego świata), zaś swój intensywny wzrost zaczął w późnych latach 90. minionego stulecia, kiedy próbowano poprzez wpompowanie jenów w gospodarkę tego kraju zbilansować pęknięcie bańki spekulacyjnej na rynkach nieruchomościowym i finansowym. Podjęte działania nie przyniosły pożądanych skutków, zaś jeśli do stałych dochodów z podatków doda się rosnące koszty systemu emerytalnego i zdrowotnego, łatwo wytłumaczyć japońskie problemy z wypłacalnością. Mimo tego ciężko wyobrazić sobie w Japonii bankructwo w greckim stylu. Bardziej wiekowi ekonomiści kojarzą może nawet, jak jeszcze 30 lat temu przewidywano, że japońska gospodarka stanie się światowym liderem – tak jak obecnie mówi się o chińskiej. Co więc doprowadziło do obecnego opłakanego stanu?

Wzrost i upadek

Japończycy swoją pozycję gospodarczą po drugiej wojnie światowej zbudowali w znacznej mierze dzięki niskiemu kursowi jena, którym zostali obdarzeni przez Amerykanów w ramach systemu z Bretton Woods. Uczynienie z Kraju Kwitnącej Wiśni potęgi eksportowej było planem USA na stworzenie w regionie Dalekiego Wschodu kapitalistycznej przeciwwagi dla komunistycznych Chin i plan ten nie budził kontrowersji, dopóki Japończycy produkowali podkoszulki i podzespoły dla amerykańskich firm. Kiedy jednak japońskie korporacje przerzuciły się z części do samochodów na samochody i dzięki preferencyjnemu kursowi wymiany zaczęły wgryzać się w profity amerykańskich producentów, rząd USA w 1981 r. wymusił na Japonii dobrowolne ograniczenie eksportu. Bretton Woods było już co prawda jedynie wspomnieniem od dziesięciu lat, jednak Japończycy sztucznie utrzymywali jena na niskim poziomie tak samo, jak dzisiaj robią to Chińczycy z yuanem. Chociaż ilościowe ograniczenie eksportu w niektórych przypadkach przyniosło wzrost zysków dla japońskich przedsiębiorstw (jak np. dla producentów samochodów, którzy zaczęli po prostu sprzedawać luksusowe auta zamiast wcześniejszych tanich modeli), to nie powstrzymało to japońskiego rządu od wdrożenia strategii mającej na celu zastąpić ubytek w popycie zewnętrznym popytem wewnętrznym. Sektor bankowy został zderegulowany i zaczął udzielać znacznych kredytów, zwłaszcza w sektorze nieruchomościowym, czego następstwem był pokaźny wzrost cen oraz euforia na giełdzie. Nadęta w ten sposób bańka pękła w 1989 r. wraz z podniesieniem stóp procentowych przez Japoński Bank Centralny. W tym momencie rozpoczęła się japońska stracona dekada, w której wzrost gospodarki niemalże się zatrzymał. Wspomniana wcześniej keynesowska polityka z końca lat 90. na niewiele się zdała i wpędziła kraj w zadłużenie, zaś słaby wzrost gospodarczy z połowy pierwszej dekady XXI wieku został zduszony przez światowy kryzys w 2008 r. Dług publiczny rósł systematycznie i w latach 1996-2009 podwoił się, przekraczając tym samym psychologiczną barierę 200% PKB. Na obecny rok szacowany jest na prawie 243% PKB.

Widmo bankructwa jest może wciąż odległe, jednak sytuacja jest już na tyle poważna, że zmusiła Shinzo Abe do kroku, który w 1997 zmiótł rządzącego wówczas premiera Ryutaro Hashimoto – do podniesienia podatku konsumpcyjnego. Zgodnie z zapowiedziami obecnej administracji znienawidzony przez Japończyków podatek zostanie w kwietniu przyszłego roku podniesiony z obecnych 5% do 8%, zaś w październiku 2015 osiągnie 10% (dla porównania, w większości europejskich krajów poziom ten wynosi 20%). Decyzja ta jest tym bardziej kontrowersyjna, że podwyżka z 1997 r. wpędziła gospodarkę w recesję, chociaż w tym wypadku nie można zapomnieć o wpływie ówczesnego azjatyckiego kryzysu finansowego oraz kredytowych problemów rodzimych banków. Wracając do budżetu, zwiększenie przychodów poprzez podniesienie podatków jest z pewnością niewystarczającym sposobem na walkę z długiem publicznym. Premier musi skutecznie zdefiniować i rozwiązać strukturalne problemy, które od ponad dwudziestu lat nie pozwalają Japonii podnieść się z równie pochyłej, na której znalazła się w latach 90. poprzedniego wieku. Nie jest to może ostatni, ale z pewnością najlepszy moment na użycie trzeciej strzały.

Chociaż rodacy premiera Abe oskarżani są nieraz o hamujący wszelkie zmiany ostry tradycjonalizm, to jednak historia pokazuje, że jako naród zdolni są do wielkich reform. W drugiej połowie XIX wieku po wymuszonym przez amerykańskie okręty wojenne otwarciu byli w stanie zaadaptować osiągnięcia zachodniego świata i z feudalnej skamienieliny przekształcić się w istotnego gracza na arenie międzynarodowej. Podobnie po II Wojnie Światowej upokorzonej i zbombardowanej bronią atomową Japonii udało się przejść kolejną przemianę i stać się demokratycznym i wolnorynkowym krajem, który za wzór stawiano najpierw państwom rozwijającym się, a potem rozwiniętym. Dzisiaj Kraj Kwitnącej Wiśni musi raz jeszcze pokazać, jak wielki potencjał drzemie w jego z pozoru skostniałej strukturze i na nowo zdefiniować się w światowej gospodarce. Jeżeli obecny premier na poważnie marzy o przywróceniu swojej ojczyźnie dawnej chwały, powinien zrozumieć, że najdumniejszymi momentami Japonii były jej metamorfozy.