Data: 1 lutego 2012
Nie dalej niż na początku grudnia 2011 r. przeczytałem w Newsweeku [1] artykuł przedstawiający młodych Rosjan jako politycznie biernych, godzących się na patologie w swoim kraju, postrzegających się jako zachodnie społeczeństwo i generalnie zadowolonych z życia posiadaczy iPadów. Jednak po – delikatnie powiedziawszy – nierzetelnych wyborach z 4 grudnia, obywatele tego kraju wyruszyli na ulice, raz jeszcze pokazując tymczasowy charakter zarówno systemów politycznych, jak i wszelkich diagnoz społecznych.
Z wyników ostatnich wyborów parlamentarnych chyba nikt w Rosji nie był zadowolony. Putin złościł się, że jego Jedna Rosja zdobyła tylko 48% (co stanowić może nawet pretekst do zmniejszenia roli Miedwiediewa, którego łatwo będzie oskarżyć o słaby rezultat), zaś opozycja od razu okrzyknęła głosowanie sfałszowanym. Pewnego rodzaju symbolem przekrętów przy urnach była transmisja państwowej telewizji, podczas której wyniki wszystkich uczestniczących partii sumowały się do 128%. Mógł to być jedynie błąd techniczny, jednak i bez tego fałszerstwa wyborcze były tym razem zbyt jaskrawe. W ich obliczu obywatele – zebrani w Moskwie na kilkudziesięciotysięcznych demonstracjach – zarzucili władzy wszystko, o czym po cichu mówiło się od dawna, a więc korupcję, defraudację i samowolę.
Niektórzy obserwatorzy przyrównują sytuację w Rosji do arabskiej wiosny ludów, jednak ciężko w tym stwierdzeniu znaleźć coś więcej niż kolejną odsłonę wiecznego pragnienia uproszczenia rzeczywistości. Po pierwsze, należy mieć świadomość, że chociaż sprzeciw wobec władzy da się z grubsza podciągnąć pod wspólne mianowniki blogera Aleksieja Nawalnego [2] i uwięzionego polityka Siergieja Udalcowa [3], to demonstranci dalecy są od jednolitego stanowiska czy też wizji kraju. Innymi słowy, podstawową słabością rosyjskiej opozycji pozostaje jej brak spójności. Wkrótce demonstranci będą musieli się zmierzyć z rosyjską zimą (której nawet Napoleon i Hitler nie dali rady), więc oburzenie może szybo się wypalić. Liderzy opozycji zaś nie osiągną kompromisu i po całej sprawie zostanie tylko trochę wpisów na antyrządowych blogach.
Co więcej, protesty miały miejsce przede wszystkim w Moskwie, co do której sami Rosjanie twierdzą, że powinna być postrzegana inaczej niż reszta kraju. Prawdą jest, że internetowe happeningi przekształciły się w realne działania, jednak tego rodzaju sukces możliwy był właśnie w stolicy, która bardziej niż reszta kraju odpowiada zachodnim standardom rozwoju społecznego. Dla rządu protesty staną się zaś niebezpieczne dopiero wtedy, kiedy udzielą się mieszkańcom okręgów przemysłowych lub wiernym Kremlowi armiom urzędników.
Czy Putin może się więc czuć bezpieczny? Nie, jeśli nie będzie w stanie uleczyć gospodarki rządzonego przez siebie państwa. W Moskwie strajkowała (relatywnie) zamożna klasa średnia, która na tyle zaspokoiła swoje podstawowe potrzeby, że mogła się przerzucić na aspiracje wyższego rzędu – w tym wypadku reprezentowane przez marzenie o w pełni demokratycznym ustroju. Jednak ewentualny kryzys gospodarczy może zmobilizować nieporównywalnie większe tłumy. Wyraźne pogorszenie warunków życiowych było podstawowym motywem arabskich rewolucji; polityczne machlojki stanowiły jedynie katalizator oburzenia. Może przeciętny Rosjanin nie wznieci rewolucji w wyniku złego ratingu, jednak pewnie przemyśli kilka spraw, jeżeli zauważy, że chociaż w telewizji premier (prezydent?) Putin wchodzi do sklepu i dekretuje, że kiełbasa powinna być tańsza, to w jego osiedlowych delikatesach cena wciąż rośnie.
Dodatkowo, prognozy dla gospodarki naszych wschodnich sąsiadów nie dają powodów do optymizmu. Co prawda jako kraj grupy BRIC Rosja wymieniana jest jednym tchem z Brazylią, Indiami i Chinami, jednak im bliżej przyglądam się temu państwu, tym mniej zaufania mam do zaproponowanej przez Goldman Sachs klasyfikacji. Rozwój Rosji może wygląda nieźle na papierze, jednak pod tą powłoką można dostrzec kraj, którego gospodarka jest niemalże bezpośrednią pochodną cen gazu i ropy. Kiedy tylko nadchodzi kryzys i międzynarodowy popyt spada, nagle okazuje się, że mocarstwo jest na granicy bankructwa. Warto wspomnieć, że podczas pierwszej fali załamania gospodarczego spadki na moskiewskiej giełdzie były tak duże, że działalność tej instytucji musiała zostać zawieszona. Co więcej, nawet w czasie prosperity hegemonia Kremla może upaść – niedawno okazało się, że USA ma wystarczająco dużo nietkniętych rezerw ropy naftowej, by stać się eksporterem netto, zaś Norwedzy odnaleźli podmorskie złoża, które raz jeszcze postawią ich przed pytaniem: na co wydawać? Nawet Unia Europejska, jeżeli tylko poradzi sobie z ekologami, będzie mogła stać się energetycznie niezależna dzięki pokładom gazu łupkowego znajdującymi się we Francji i w Polsce.
Jeżeli do powyższych spostrzeżeń dołączymy jeszcze spadającą populację, wciąż skandalicznie niskie standardy życia w wielu częściach kraju oraz utratę pozycji w regionie na rzecz Chin, to otrzymamy wizję bardzo niewesołej przyszłości dla Jednej Rosji. Innymi słowy, obecna administracja państwa nad Wołgą może za kilka lat upaść nie w wyniku wojny czy zamachu stanu, ale – podobnie,jak włodarze ZSRR – będzie musiała skapitulować w obliczu niewypłacalności.
Życzę Rosjanom, jak najlepiej, jednak ich droga do normalnej demokracji może okazać się wyjątkowo uciążliwą. Nasi wschodni sąsiedzi od zawsze przyzwyczajani byli do silnych rządów, nieważne czy chodziło o cara, pierwszego sekretarza partii, czy też charyzmatycznego premiera. Nie można porównywać do siebie realiów z wymienionych epok, jednak prawdą jest, że wyłania się z nich charakterystyczny rys kultu jednostki. Jeżeli rosyjska rewolucja ma odnieść sukces, całe społeczeństwo (a nie tylko demonstranci w Moskwie) muszą zrozumieć, że kiepska codzienność jest winą właśnie Kremla, a nie – jak wmawiano od czasów carskich – złych urzędników, których dobry ojciec narodu nie jest w stanie upilnować. Miejmy nadzieję, że tego rodzaju olśnienie nadejdzie, nim kryzys popchnie Rosjan ku radykalniejszym opcjom politycznym, które sprawią, że zatęsknimy za sympatycznym dżentelmenem, który ciągle nam groził, że odetnie gaz.
[1] Newsweek Polska, nr 49/11
[2] Autor antyrządowego blogu (nazywanego rosyjskim WikiLeaks ), na którym demaskuje nadużycia dokonywane przez rosyjskie władze. W odpowiedzi na jego internetowe apele odbywają się kilkunasto tysięczne demonstracje.
[3] Lider radykalnego Frontu Lewicy, został aresztowany 4 grudnia 2011, kiedy chciał wziąć udział w nielegalnej demonstracji przeciwko fałszerstwom wyborczym. W areszcie ogłosił głodówkę i trafił do szpitala.