English info

Obecna strefa euro musi się "skończyć"

Autor: Dorota Sierakowska

Data: 9 października 2011

O przyszłości wspólnej europejskiej waluty, wygranych i przegranych w strefie euro oraz o konsekwencjach ewentualnego rozpadu unii walutowej rozmawiamy z Mateuszem Machajem, Głównym Ekonomistą Instytutu Misesa.

Dorota Sierakowska: Jakie były najważniejsze przesłanki utworzenia wspólnej europejskiej waluty?

Mateusz Machaj: Wspólna waluta euro, podobnie jak inne części składowe systemu Unii Europejskiej, powstała pod wpływem dwóch czynników: rynkowych i politycznych. Z rynkowego punktu widzenia jedna waluta jest bardzo korzystna dla zintegrowanego obszaru gospodarczego. Niestety przy utworzeniu euro w grę także wchodziły przede wszystkim względy polityczne, otwierające drogę do stworzenia kolejnego europejskiego ośrodka władzy, jakim niewątpliwie jest Europejski Bank Centralny. Gdyby celem Unii było tylko wdrożenie wspólnego pieniądza, to wprowadzono by wolny rynek pieniężny (na przykład nieregulowany przez państwo standard złota). Priorytetowym celem było jednak uzyskanie monopolu menniczego dla rosnącej mocarstwowej Unii.

DS: Które państwa szczególnie zyskały na wprowadzeniu euro? Czy nie zyskały na tym jedynie kraje o dużych deficytach?

MM: Z rynkowego punktu widzenia na wspólnej walucie korzystają wszyscy przedsiębiorcy i konsumenci, ponieważ oferuje ona dobrodziejstwa uniwersalnego środka wymiany. W tym aspekcie skorzystały wszystkie kraje unii walutowej. Jednak inflacyjne euro nie jest rynkowym pieniądzem, lecz politycznie sterowanym projektem, w którym wspólna waluta jest wykorzystywana do pośredniego i bezpośredniego finansowania deficytów budżetowych. W ten sposób zaistniało zjawisko „tragedii euro”, o którym napisał swoją książkę dr Philipp Bagus. Ponieważ EBC drukuje pieniądze na pokrycie deficytów budżetowych, to na klubie euro najbardziej pasożytują te kraje, które mają największe deficyty, kosztem krajów bardziej zdyscyplinowanych fiskalnie. Czyli w skrajnym przykładzie państwowe instytucje Grecji korzystają kosztem niemieckiego podatnika.

Należy jednak być ostrożnym w bardzo generalnych opiniach. Część niemieckich eksporterów również korzysta na tym, że zagraniczni klienci kupują ich produkty w euro. Z drugiej strony niemieccy konsumenci relatywnie tracą, ponieważ euro jest bardziej inflacyjne niż niemiecka marka. Z jeszcze innej strony patrząc, grecki socjalizm zyskał na euro, ale grecka gospodarka straciła, ponieważ przedłużyła etatystyczny marazm, w którym sektor publiczny wypiera przedsiębiorczość i produktywną działalność.

Dlatego należy pamiętać, że euro ma swoje wady i zalety. Wady przeważają i sprawiają, że cały projekt jest niestabilny i w obecnej formie prędzej czy później upadnie.

DS: Dlaczego kraje o stabilnych gospodarkach zgodziły się przyjąć do strefy euro kraje mniej stabilne?

MM: Ponieważ, jak powiedziałem wcześniej, poparcie dla wspólnej waluty pojawiło się na dwóch frontach, rynkowym i politycznym. Z rynkowego punktu widzenia uczestnicy procesów gospodarczych chętnie korzystają z jednego uniwersalnego środka wymiany, ponieważ niesie to korzyści ekonomiczne dla całego kontynentu. Zaś z politycznego punktu widzenia rządy krajów UE dążyły do integracji władzy i pozbawienia Niemiec potężnej gospodarczej broni: niemieckiego Bundesbanku, którego wpływ został znacznie osłabiony na rzecz Europejskiego Banku Centralnego. Władza do druku pieniądza jest bez wątpienia najpotężniejszą gospodarczą bronią. Ceną za ustanowienie tej przeciwwagi było przyjęcie do klubu wszystkich słabszych krajów. Dlatego przy tworzeniu obecnej strefy euro na kraje nieodpowiedzialne fiskalnie przymknięto oczy. Dzisiaj unia walutowa (Polska również) płaci za to cenę.

DS: Pojawiają się komentarze, że ze względu na różnice pomiędzy gospodarkami różnych państw strefy euro, upadek tej waluty jest tylko kwestią czasu. Czy zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

MM: Różnice gospodarcze między regionami nigdy nie przesądzają o konieczności upadku waluty. Między ludźmi istnieją istotne różnice, a mogą używać jednego pieniądza. Wrocław znacznie się różni od Dąbrowy Chotomowskiej, a jednak używa się w nich tej samej waluty. Podobnie z województwem mazowieckim i świętokrzyskim, albo ze Stanami Zjednoczonymi i Salwadorem. W Czarnogórze powszechnie akceptowanym środkiem wymiany jest waluta euro, a jakoś nie słyszeliśmy o czarnogórskim wkładzie do obecnego kryzysu europejskiego. W wieku dziewiętnastym międzynarodowym pieniądzem był kruszec i łączył ze sobą wiele różnorodnych obszarów gospodarczych, które stawały się coraz bardziej zintegrowane bez ośrodka władzy w stylu Europejskiego Banku Centralnego.

Płynie z tego następujący wniosek: problemy strefy euro nie wynikają z tego, że funkcjonuje w niej jedna waluta, lecz z tego, że ta waluta jest produkowana politycznie, a nie rynkowo. Radykalne przeobrażenie strefy euro jest w świetle jej wewnętrznych konfliktów nieuniknione. Wydaje się, że mamy przed sobą trzy opcje: (1) bankructwo Grecji (zawieszenie spłaty zobowiązań), (2) dalsze opłacanie Grecji przez bogatsze kraje, (3) rozpad strefy euro (gwałtowny lub powolny). Najlepszym rozwiązaniem byłoby urynkowienie pieniądza, choć na to się nie zanosi.

DS: Które różnice pomiędzy gospodarkami krajów strefy euro są największą przeszkodą w integracji walutowej? Czy da się wyeliminować te różnice?

MM: Najważniejsze dla stabilności strefy byłoby usunięcie politycznej produkcji pieniądza, czyli rozwiązanie Europejskiego Banku Centralnego i Europejskiego Systemu Banków Centralnych (i nie zastępowanie ich niczym podobnym). To tak naprawdę jedyna przeszkoda w integracji walutowej (wcale nie trzeba harmonizować prawa, wprowadzać jednolitych podatków, albo stosować kryteriów Maastricht). Gdyby pieniądz był produkowany przez rynek, to integracja walutowa wystąpiłaby bardzo szybo i bez wewnętrznych sprzeczności, jakie obserwujemy obecnie w przypadku euro. Bez banków centralnych EBC nie finansowałby pośrednio (a teraz robi to bezpośrednio) deficytów krajów ze strefy euro. A to jest przyczyną „tragedii euro”. Różnice między krajami nie grają znaczącej roli dla stworzenia konfliktu.

Można sobie wyobrazić sytuację, w której w unii walutowej każdy kraj prowadziłby własną politykę fiskalną. Najważniejsze, żeby nie istniała Europejska Drukarnia Centralna, która finansuje ich deficyty na koszt wszystkich pozostałych. Gdyby na przykład w Europie wprowadzono standard złota i pozostawiono niezależność fiskalną każdemu z krajów, wtedy korzyści wspólnego pieniądza byłyby dużo większe, a w dodatku nie istniałyby polityczne problemy strefy. Grecja, gdyby chciała, to mogłaby prowadzić rozrzutną politykę, ale nie na koszt pozostałych krajów i w dodatku bardzo szybko zostałaby sprowadzona na ziemię rynkową dyscypliną, którą gwarantuje wolny i niezależny od władzy pieniądz. Aby jednak ten system wprowadzić, ludzie muszą dostrzec, że gospodarka potrzebuje niezależnego pieniądza, a nie niezależnego banku centralnego.

DS: W traktacie z Maastricht zawarto zapis o zakazie ratowania finansów państw członkowskich w kryzysie fiskalnym. Dlaczego zrezygnowano z tej zasady?

MM: Ponieważ wszystkie rządy, gdy tylko zaczyna im brakować pieniędzy, są gotowe przekraczać wszelkie granice i zrzucać z siebie jakiekolwiek ograniczenia nakładane przez prawo (które jako monopoliści sami tworzą). W dodatku lobby bankowe jest za złamaniem tej zasady, ponieważ w przeciwnym razie musiałoby partycypować w stratach na długach publicznych. W całym procederze lansuje się mit o tym, że jak banki zaczną ponosić straty, to będzie koniec świata (albo i wojna).

DS: Czy wyjście któregokolwiek kraju ze strefy euro zaowocowałoby efektem domina?

MM: Zależy którego. Jeśli z klubu zostanie wyrzucona Grecja, to euro raczej wyjdzie z tego bez szwanku, choć jako projekt polityczny zostałoby mocno nadszarpnięte. Zapewne nie przesądziłoby to od razu o upadku strefy. Bardzo możliwe, że euro szybko by się umocniło i utrzymało na rynku (zwłaszcza jeśli zdyscyplinuje się pozostałe kraje klubu PIIGS). Jeśli ze strefy euro wyjdą Niemcy, to euro będzie najprawdopodobniej skończone, a reinkarnowana niemiecka marka będzie kolejnym szwajcarskim frankiem.

DS: Jakie konsekwencje miałby rozpad strefy euro dla gospodarek Europy oraz dla gospodarki Polski?

MM: Na rynkach finansowych przez jakiś czas panowałby chaos, a potem nastąpiłby powrót do lat sprzed 1999 roku. Chaos jest zjawiskiem trudnym do prognozowania, więc niestety dokładniejszej odpowiedzi nie jestem w stanie udzielić.

Jeśli chodzi o złotego, to raczej należałoby się spodziewać jego mocnych spadków, ponieważ inwestorzy poszukiwaliby pewnej i bardzo płynnej inwestycji walutowej (takiej jak dolar, jen, frank, złoto, czy marka etc.) zamiast trzymać aktywa denominowane w kraju, który wkrótce miał dołączyć do dużego klubu mocniejszej waluty euro. Każda osoba zadłużona w tych obcych walutach, która uważa, że nastąpi upadek strefy euro, powinna poważnie zastanowić się nad przewalutowaniem.

DS: Jakie konsekwencje upadek strefy euro mógłby mieć dla kredytobiorców, którym udzielono kredytów właśnie w euro?

MM: A to jest bardzo ciekawe pytanie, na które nie znamy odpowiedzi. Sprawa jest skomplikowana, ponieważ nie wiadomo, jak rozliczano by dług w danej walucie, gdyby w gwałtowny sposób zniknęła z rynku. Dłużnik miałby uzasadnione roszczenie, że nie wolno tego długu przeliczać na markę. Wierzyciel miałby uzasadnione roszczenie, że nie wolno go przeliczać na drachmę. Wydaje się, że rozsądne byłoby wybranie drogi środka, tak jakby euro dalej istniało (przewalutować jakoś na złoty polski?). Nie mam jednak pojęcia, jak zostałoby to rozwiązane. Być może proceder pozostałby zdecentralizowany i zależałby od indywidualnych renegocjacji.

DS: Czy podczas obecnej debaty nad przyszłością euro, jest sens dyskutować w Polsce o możliwości wprowadzenia tej waluty w naszym kraju?

MM: Dyskutować należy jak najbardziej. Wszyscy jednak zdają sobie sprawę z tego, że obecna strefa euro musi się „skończyć”, to znaczy radykalnie zmienić swój charakter. Nie wiemy, jak taka zmiana będzie wyglądała, dlatego nikt nie mówi o realnym wprowadzeniu tej waluty w Polsce, dopóki te nieuniknione zmiany nie nastąpią.