English info

Bez długu nie ma rozwijającej się gospodarki

Autor: Maciej Różowski

Data: 17 marca 2011

Wywiad z Jerzym Kuleszą, prezesem zarządu Giełdy Praw Majątkowych Vindexus S.A.

MR: Jak to naprawdę jest z rynkiem wierzytelności? Czy jest to korzystanie z cudzego nieszczęścia, czy może swojego rodzaju misja, która w pewny sposób służy gospodarce? Czy należy postrzegać branżę poprzez te dwa stereotypy. czy może kryje się za nimi coś więcej?

JK: Zacznijmy od tego, że najpierw musi powstać dług. Gdyby podmioty nie pożyczały sobie pieniędzy, gospodarka stanęłaby w miejscu. Tak naprawdę udzielenie pożyczki czy kredytu to spotkanie dwóch optymistów, jak napisał kiedyś Leszek Kołakowski. Dłużnik jest optymistą, ponieważ liczy za przeprowadzenie inwestycji za pożyczony kapitał i kalkuluje, że nie tylko starczy mu na odsetki, ale i przy okazji zarobi. Wierzyciel z kolei oczekuje zysku wynikającego z odsetek. Branża windykacyjna pojawia się dopiero wtedy, gdy te marzenia już spełnić się nie mogą. Ale dotyka ona wyłącznie długów naprawdę złych, o których wiadomo, że nie zostaną spłacone w terminie. Proszę zauważyć, że to sytuacja tak naprawdę trudna dla obu stron. Czy banki chwalą się wszem i wobec, że oto sprzedają pakiet wierzytelności za ułamek ich wartości? Nikt tak nie robi, ponieważ świadczy to o błędzie, np. niewłaściwym oszacowaniu ryzyka. Dla firm windykacyjnych także jest to w pewnym sensie problem. Banki, sprzedając pakiety wierzytelności, umieszczają w umowach odpowiednie klauzule poufności. W ten sposób firmy z branży nie mogą się pochwalić sukcesami przed potencjalnymi inwestorami, dopóki umowa nie jest na tyle znacząca, że istnieje obowiązek jej ogłoszenia np. poprzez raporty bieżące. To nieprawda, że windykatorzy zarabiają, ponieważ komuś powinęła się noga. Windykator  sam nie tworzy wierzytelności. Ta wierzytelność już istnieje i w momencie wszczęcia procedur zmieniają się najwyżej odsetki. Dodatkowo, jeśli sprawa trafi do sądu, to należy opłacić odpowiednie koszta, co jest najzupełniej normalne, ponieważ ktoś musiał wykonać odpowiednią pracę. Proszę też pamiętać, że w momencie sprzedaży wierzytelności za np. 20% wartości pakietu, wierzyciel akceptuje fakt, że pozostałych 80% nigdy nie odzyska. Pozostałe 80% pozostaje do podziału pomiędzy windykatora a dłużnika. Nie chcę, by zabrzmiało to górnolotnie, że w ten sposób pomagamy dłużnikom. Zwyczajnie zainwestowaliśmy w wierzytelność i pragniemy odzyskać nasz kapitał. Najbardziej poszkodowanym w całym tym procesie jest wierzyciel pierwotny i to pozostaje faktem.                                                                                                                               

MR: Jak można by opisać rynek wierzytelności? Czy to trudna branża, gdzie konkurencja jest agresywna, czy może każdy zabrał kawałek tortu dla siebie i okopał się na swoich pozycjach?                       

JK: Przede wszystkim następuje konsolidacja rynku. Banki sprzedają pakiety o bardzo dużej wartości zamiast kilku mniejszych i wolą mieć do czynienia z jednym kupującym niż układać się z kilkoma naraz. Konkurencja „spotyka się” głównie przy okazji przetargów na takie pakiety. Licytują cenę  w zależności od własnej oceny portfela. Jednak często zdarza się sytuacja, gdy ktoś musi kupić, a inny tylko może. Najczęściej musi kupić ten, który albo dopiero startuje, albo ma tylko gotówkę. Nie może na niej cały czas siedzieć, ponieważ koszty są generowane cały czas, a wymarzona oferta może w ogóle nie przyjść.  Ale też dobry zakup wymaga odpowiedniego kapitału, a ten można zdobyć, konsolidując się. Dochodzimy do sytuacji, gdy na rynku pozostanie nie więcej niż 10 bardzo dużych firm oraz kilkaset małych, działających na skromniejszym podwórku – czyli przede wszystkim na rynku windykacji na zlecenie, nie obrotu wierzytelnościami.  Te firmy będą powstawały, łączyły się, wypadały z rynku, a kilkunastu dużych graczy będzie trwało cały czas.                                        

MR: A czy występują jakieś przejawy nieuczciwej konkurencji?                 

JK: Raczej nie, branża jest po prostu zbyt mała. Nie widziałem, nie słyszałem, nie przyznam się (śmiech).                                                                                          

MR: Jak wyglądają relacje z instytucjami oraz dłużnikami? Czy można tu powiedzieć np. o swojego rodzaju lojalności w stosunku do instytucji i na odwrót?              

JK: O lojalności ciężko mówić, ponieważ bank sprzeda temu, kto najwięcej zapłaci i nawet nie ma prawa zrobić inaczej. Natomiast instytucje doceniają fakt, że firmy windykacyjne chronią interes wierzyciela pierwotnego. Mianowicie w sprzedawanych pakietach, np. pochodzących od operatorów telekomunikacyjnych, oczywiste jest, że nie wszystkie wierzytelności mają odpowiedni stan prawny, czytaj – nie zawsze są długami. W efekcie dłużnicy też nimi nie są. W tym momencie liczy się procedura reklamacyjna. Musi być ona przeprowadzona w taki sposób, by nie skrzywdzić de facto nie-dłużnika, ale także wierzyciela pierwotnego. Ten fakt sprzedający wierzytelności potrafią docenić.                                   

MR: A relacje z dłużnikami? Napięte, czy może udaje się w większości przypadków ułożyć?           

JK: Wierzyciel wtórny ma nad pierwotnym taką przewagę, że może zrezygnować z części wierzytelności, np. umarzając odsetki w zamian za szybką spłatę. Banki nie mogą tego zrobić z powodu swoich procedur i choćby na tym polu jesteśmy lepsi. Oczywiście trudno powiedzieć, że dłużnik nas kocha. Często zdarzają się sytuacje, gdy np. o długu dawno zapomniano, leżał on sobie na półce. Banki są przecież stworzone po to, by kredytów udzielać, a nie dochodzić wierzytelności. W końcu jednak taki dług zostaje odnaleziony, a wraz z nim dłużnika zaczyna szukać komornik. I w końcu znajduje i ciężko się dziwić zaskoczeniu dłużnika, który już dawno o nim zapomniał. W dodatku gdy dług dotyczył np. zakupu sprzętu do domu, a tu nagle odzywa się nieznany bank, to zdziwienie może przejść w złość. Natomiast zdarzają się przypadki, może nie setki, ale jednak, że za rozwiązanie sprawy dłużnik potrafi przyjść do spółki i podziękować np. ciastem, dziękując za zrozumienie i elegancką ugodę. Wszystko zależy od człowieka. Pierwszy kontakt jest najważniejszy, bo to czasem jedyna szansa, by wszystko dokładnie wyjaśnić i dojść do porozumienia, inaczej pozostaje tylko sąd.

MR: Jak jest z kapitałem na rynku? Portfele jednak swoje kosztują i niemałe zasoby pieniądza są wymagane.             

JK: Oczywiście najlepiej posiłkować się kapitałem własnym, bo jego koszt jest stosunkowo niski w porównaniu z innymi formami finansowania. Natomiast praktycznie nie ma podmiotu, który miałby go w wystarczającej ilości i wtedy należy posiłkować się długiem. Banki jednak, za nielicznymi wyjątkami, nie kredytują handlu wierzytelnościami. Trzeba być naprawdę dużą spółką o zdrowych fundamentach, by zgodzono się w ogóle porozmawiać. My osobiście mamy linię kredytową w jednym z banków, ale nie jest to wielkość zaspokajająca nasze potrzeby. Kolejna możliwość to obligacje. W dużej mierze zależy to od koniunktury na rynku finansowym, ale że jest to kapitał drogi, to na ogół znajdzie się wielu chętnych, aby jednak pożyczyć. Ostatnio z uplasowaniem większej emisji nie ma żadnych kłopotów.                    

MR: Gdybym chciał teraz wejść na rynek i zostać dużym graczem, to ile kapitału bym potrzebował i czy jest to w ogóle możliwe, czy pozycja oponentów nie jest za mocna?     

JK: Aby firmę postawić od zera, wyszkolić ludzi - bo to jest tak naprawdę najważniejszy kapitał, a do tego być znaczącym graczem, trzeba mieć 100 milionów złotych lub choć widoki na nie. Z drugiej strony, za 100 milionów można założyć bank. Samemu trzeba sobie odpowiedzieć, czy warto.                                                                                 

MR: A czy branża nie obawia się kapitału zagranicznego?          

JK: Ale zagranica dawno już u nas jest. Tylko działa pod polskimi szyldami. Natomiast to nie jest takie proste, mieć kapitał i już. Chodzi o specyfikę prawa polskiego. Tak samo my byśmy chcieli zainwestować na Wschodzie czy Bałkanach, ale kto przegryzie się przez ichnie prawodawstwo? Możliwością jest oczywiście budowa filii za granicą, ale to tak naprawdę oznacza transfer kapitału za granicę, a to już inna bajka.      

MR: Jak ocenić merytoryczne przygotowanie polskiego absolwenta kierunku prawniczego do pracy w branży? Może zaczynać od razu czy też trzeba poddać go obróbce?                 

JK: Każdy i tak musi wszystkiego nauczyć się w pracy. I tylko od tego miejsca zależy, jak szybko mu się to uda. Jeśli spółka jest dobra i współpracownicy chętnie dzielą się wiedzą, to wdroży się szybko i będzie dobrym członkiem zespołu. Uważam, ze u nas nie ma z tym problemu i każdy nowy pracownik szybko staje się pełnowartościowy. Mamy wielu aplikantów i nie będą oni mieli potem kłopotu, by odnaleźć się kancelariach. Zaletą jest różnorodność spraw, bo jest ich naprawdę multum. To wzbogaca i daje szanse na elastyczność.            

MR: Jak wygląda perspektywa firm windykacyjnych w systemie prawnym w Polsce?                                 

JK: Poprawia się, z roku na rok jest coraz lepiej, a sądy są coraz bardziej efektywne. Bardzo pomogła tutaj instytucja e-sądu, przez którą praktycznie cała branża przepuszcza tysiące spraw. Lata temu wszystko należało załatwiać na papierze. Ale teraz wszystko idzie w kierunku elektroniki, nawet mail czy sms mogą być w przyszłości dokumentem. Ogólnie lepiej nie narzekać, bo i po co?                 

MR: A jakimi dłużnikami są według Pana Polacy?                       

JK: Uważam, ze błędna jest retoryka, która stwierdza, że Polacy są stosunkowo mało zadłużeni na tle obywateli państw rozwiniętych. To nieprawda. Próbuje nam się to wpoić, ponieważ banki chcą sprzedawać więcej usług, kart kredytowych itd. Tymczasem społeczeństwa zachodnie akumulowały kapitał przez setki lat, bogaciły się i to bogactwo pozwala im się mocniej zadłużyć. A jak długo bogaci się Polska? Ostatnie 20 lat. Nie stać nas na razie na zadłużanie się w stylu zachodnim. Nie można dać się zwariować i brać ślepo wszystko, co dają, bo potem człowiek tylko wpada w trudności, zamiast systematycznie budować swoje bogactwo.                                   

MR: Jak wpłynęła na branżę możliwość wpisywania dłużników do KRD? Czy można to traktować jako swego rodzaju straszak?    

JK: Byłbym bardzo ostrożny w używaniu takich słów, w ogóle należałoby odejść od taknieprzyjemnych sformułowań. Na pewno możliwość wpisu do KRD uzmysłowiła dłużnikom, że w pewnym momencie zabawa w kotka i myszkę się kończy i nie można dalej kombinować. Zwyczajnie się nie da, kurek z kredytami zostaje przykręcony. Oznacza to wykluczenie z życia finansowego. A kto chciałby być wykluczony tylko za paręset złotych? To nie jest tego warte. KRD pozwala zastanowić się nad tym dwa razy.                  

MR: A jak ocenić możliwość sekurytyzowania aktywów?               

JK: Uważam, że bez własnego funduszu sekurytyzacyjnego o obrocie należnościami można przestać marzyć, można co najwyżej myśleć o tradycyjnej windykacji i to z trzech względów. Po pierwsze, z powodu przepisów podatkowych banki nie chcą sprzedawać wierzytelności nikomu poza funduszami sekurytyzacyjnymi. Po drugie, ponownie z powodu podatków, lepiej rozliczać nabywane wierzytelności poprzez fundusz sekurytyzacyjny niż gdyby trzeba było to robić na własny rachunek. Po trzecie zaś, niejasna pozostaje sprawa podatku VAT od obrotu wierzytelnościami. Niektóre rozwiązania mogą na branżę wpłynąć niekorzystnie.              

MR: Korzyść dla banków jest zrozumiała, ale jak to wygląda od strony firm windykacyjnych?            

JK: Korzystne różnice pojawiają się przy rozliczaniu dochodu. Zakupując certyfikaty inwestycyjne od funduszu, dochód dla spółki powstanie dopiero w momencie ich umorzenia. Dzięki temu, dopóki spółka jest w posiadaniu certyfikatów a ich wartość wzrasta, nie trzeba odprowadzać podatku. Fiskus musi poczekać do momentu umorzenia. Czyli pieniądz faktycznie krąży kilkukrotnie, ale jest opodatkowywany dopiero na końcu, a nie za każdym razem.                                                                                    

MR: Na zakończenie, jak oceniłby Pan perspektywy branży windykacyjnej w Polsce?          

JK: Rynek na pewno będzie się rozwijał. Społeczeństwo się bogaci, ale także zadłuża się coraz silniej. W branży nasilą się procesy konsolidacyjne. Efektywność się poprawia, przepływ dokumentów i informacji wzrasta się w szybkim tempie. Organizacyjnie warunki się poprawiają, pozwalając na znaczące ograniczenie kosztów. Rynek ma przed sobą dobre perspektywy. Co do zagrożeń zaś, ciężko mówić o potencjalnych kłopotach wewnętrznych. Raczej obawiałbym się jakiejś niekorzystnej zmiany przepisów prawa finansowego - to zawsze może się wydarzyć i to w najmniej spodziewanym momencie.