English info

Rok 2008 okresem wielkiej niepewności

Autor: Piotr Kuczyński

Data: 10 stycznia 2008

Dane makro i prognozy nie pozostawiają żadnych wątpliwości – rok 2008 będzie na giełdach akcji bardzo trudny i tak naprawdę nikt nie wie, jak się zakończy. Jeśli najbardziej cenione ośrodki analityczne i tak uznani ekonomiści jak Alan Greenspan, były szef Fed, różnią się tym, że oceniają prawdopodobieństwo pojawienia się w USA recesji na od 1/3 do 1/2 to jasne jest, że wszystko może się w tym roku wydarzyć. Na przykład Moody's Economy.com opublikował raport, w którym stwierdził, że kryzys na amerykańskim rynku nieruchomości utrzyma się do 2009 roku, a ceny domów spadną jeszcze o 30 procent (to byłaby katastrofa). Potwierdził tę opinię Morgan Stanley. Firma ta w swoim raporcie twierdzi, że istnieje poważne ryzyko kontynuacji spadku cen domów nawet przez 3 – 4 lat. Gdyby te prognozy się sprawdziły to recesja z pewnością się pojawi. Warto też odnotować, że Merrill Lynch ogłosił prognozę zgodnie z którą zysk operacyjny spółek z indeksu S&P 500 spadnie w 2008 roku o 7,3 proc. Jeśli zyski spadają to po co kupować akcje?

Kluczowa dla 2008 roku jest właśnie odpowiedź na pytanie o recesję w USA, ale nawet jeśli założymy, że wystąpi to nadal nie będziemy wiedzieli, czy sprawdzi się robiąca ostatnio karierę teoria decoupling (desynchronizacji). Zgodnie z nią znaczne spowolnienie gospodarki USA nie zaszkodzi globalnemu wzrostowi, bo uratują go kraje rozwijające się - przede wszystkim te należące do grupy BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny). Ja w tę teorię nie wierzę, bo jeśli USA zwolnią to będą mniej importowały z Chin, które i tak robią dużo, żeby spowolnić rozwijającą się gwałtownie gospodarkę. Trzeba też pamiętać o Igrzyskach Olimpijskich. Inwestycje w Chinach mogą już przed nimi się zmniejszyć. Jeśli zwolnią Chiny to zwolni cała, chino-centryczna Azja. Uważam, że recesja w USA zaszkodziłaby bardzo indeksom giełdowym.

Kolejnym problemem, który wprowadza giełdy w stan niepewności jest inflacja. W ostatnich kilkunastu latach, w zasadzie od połowy lat osiemdziesiątych XX wieku utrzymywała się ona na niskim lub nawet bardzo niskim poziomie. Nie zwiększały cen artykułów konsumpcyjnych nawet niezwykle szybko drożejące surowce. Większość z nich, a przede wszystkim ropa, podrożała o kilkaset procent w ciągu ostatnich pięciu lat. Przed inflacją broniła nas jednak tania siła robocza Chin, Indii i innych krajów rozwijających się oraz relatywnie tania żywność. Jednak płace w krajach – fabrykach zaczęły ostatnio dynamicznie rosnąć (w ostatnim roku w Chinach o 10 procent, a w Indiach o 14 procent), a wiele artykułów żywnościowych (pszenica, ryż, soja, kukurydza) od zeszłego roku zdrożało o ponad sto procent. Odpowiedzialny za wszystkie te wzrosty cen jest nie tylko wzrost popytu. Największe znaczenie ma działanie grających na zwyżkę cen funduszy inwestycyjnych. Jeśli mam rację to hossa na rynku żywności dopiero się rozkręca. Wzrost inflacji uniemożliwiłby FOCM obniżanie stóp procentowych, a to wprowadziłoby gospodarkę USA w stan stagflacji tak przecież zabójczy dla rynków akcji.

Jak widać sytuacja jest niezwykle niejasna. Nie ma twardych argumentów przemawiających za jakimś wariantem rozwoju sytuacji. Jedno jest pewne: zmienność na rynkach będzie olbrzymia. Dlatego też, w pierwszej połowie roku, naczelną zasadą przy inwestowaniu powinno być: chronić kapitał i czekać na wyklarowanie się sytuacji.