English info

Koniec roku sprzyja obozowi byków

Autor: Piotr Kuczyński

Data: 9 stycznia 2010

Miesiąc temu pisałem o zderzeniu oczekiwań z realiami - było to dosyć bolesne. W październiku okazało się bowiem, że dane makro wcale takie znowu doskonałe nie są. Po skończeniu sezonu raportów kwartalnych amerykańskich spółek rzeczywiście rozpoczęła się więc korekta, ale była łagodna – zniosła niecałe 7 procent indeksu S&P 500. W listopadzie indeksy znowu ruszyły na północ, a w drugiej jego połowie S&P 500, indeks szerokiego rynku, pokonał szczyt z października. Można powiedzieć, że wcześniej niż zwykle rozpoczął się tzw. rajd św. Mikołaja. Rozpoczyna się on zazwyczaj po Święcie Dziękczynienia (w tym roku 26.11). Takie wczesne rozpoczęcie tego wzrostu grozi szybkim wypaleniem się zapału i nieco słabszym końcem roku. Prawdziwą korektę możemy zobaczyć już w styczniu.

PiotrKuczynski.jpg

Spójrzmy na dwa bardzo ważne raporty makro. Sprzedaż detaliczna wzrosła w październiku o 1,4 procent, czyli więcej niż oczekiwano (0,9 proc.), ale sprzedaż bez samochodów wzrosła jedynie o 0,2 proc. m/m (oczekiwano wzrostu o 0,4 procent). Jak widać, wzrost sprzedaży ogółem wynika z odbicia na rynku sprzedaży samochodów. We wrześniu załamała się ona, spadając o 14,3 procent (skutek końca programu „kasa za grata”), a w październiku po prostu zobaczyliśmy odbicie (wzrost o 7,4 proc.). Poza tym dane z września skorygowano całkiem mocno w dół. Wcześniej informowano, że sprzedaż spadła o 1,5 proc. m/m – teraz okazało się, że był to spadek o 2,3 proc. Sprzedaż bez samochodów też zweryfikowano w dół – z 0,5 na 0,4 proc. Jak widać w okresie wrzesień – październik sprzedaż była bardzo słaba. Gracze woleli jednak tego nie widzieć. Dane o dynamice produkcji przemysłowej też nie mogły bykom pomóc. Dynamika wzrosła o 0,1 proc. (oczekiwano wzrostu o 0,4 proc. m/m).

Nic dziwnego, że Meredith Whitney, bardzo wypływowa analityczka, w wywiadzie dla telewizji CNBC promieniała pesymizmem. Powiedziała, że akcje są przewartościowane, sektor bankowy jest niewystarczająco dokapitalizowany, a gospodarka USA znowu w przyszłym roku zanurzy się w recesji. Powiedziała też coś, co warto zacytować: „nie rozumiem tego, co dzieje się teraz na rynku, ponieważ to nie ma dla mnie najmniejszego sensu”. Zgadzam się ze wszystkim, co powiedziała, ale ja rozumiem, co się dzieje: budowana jest kolejna super-bańka, bo pieniądz jest za tani, a carry trade pozwala zarabiać każdemu, kto chce zarobić.

Nastroje poprawiała Amerykanom transakcja Berkshire Hathaway, firmy Warrena Buffeta. Dokupiła ona (miała już wcześniej akcje tej firmy) 77,4 procent akcji Burlington Northern Santa Fe (linie kolejowe) po 100 USD za akcję (w gotówce i w wymianie akcji). Na giełdzie akcje te kosztowały w poniedziałek 76,07 USD. Inwestorzy uważają zyski linii kolejowych za wyprzedzający wskaźnik koniunktury, więc taka transakcja uznawanego za najlepszego inwestora na świecie Warrena Buffeta musiała poprawić nastroje. Tyle tylko, że Buffet często kupuje akcje, licząc się z nawet kilkuletnią stratą.

Pojawił się też Ben Bernanke, szef Fed, ale jego wypowiedzi nie były bardzo optymistyczne. Owszem, powiedział, że wzrost gospodarscy będzie kontynuowany w przyszłym roku, ale stwierdził też, że będzie on umiarkowany, bo nadal słaby będzie rynek pracy. Powiedział, że inflacja pozostanie niska, a wraz z nią stopy procentowe, ale to też przecież gracze od dawna wiedzieli. W sumie jedyną nową rzeczą było to, że wypowiedział się na temat dolara. Fed będzie monitorował wartość dolara i przez stosowanie odpowiedniej polityki „zapewni dolarowi silną pozycję, która będzie źródłem globalnej stabilności”.

Reakcja rynku walutowego była chwilowa, ale pamiętać trzeba, że proces carry trade wymaga osłabiania się dolara. Na razie opór na poziomie 1,5050 USD wydaje się być bardzo trudny do pokonania, ale co się stanie, jeśli pęknie? Dalszy wzrost kursu EUR/USD może (gdzieś koło 1,60 USD?) sprowokować skoordynowaną interwencję Banku Japonii, ECB i Fed. Japończycy bardzo się martwią siłą jena, Europejczycy siłą euro, a USA chce słabego dolara, ale nie gwałtownej jego przeceny. Jeśli doszłoby do takiej interwencji, to ceny surowców zaczęłyby gwałtownie spadać, a to uruchomiłoby korektę na rynku akcji.

Podsumowując, można powiedzieć, że zachowanie giełd nie ma już od dłuższego czasu nic wspólnego z fundamentami – rynek rósł, mimo że fundamenty tego kompletnie nie uzasadniały. Oczywiście kiedyś za to nabywcy akcji drogo zapłacą, ale na razie (zakładam, że do stycznia) mogą się cieszyć.