Data: 18 listopada 2011
Pod koniec września w Warszawie miał miejsce szczyt Partnerstwa Wschodniego noszący wszelkie znamiona Istotnego Wydarzenia. Wszystko, co charakteryzuje się ryzykiem powstania korków na głównych trasach jest z założenia istotne. Mimo to cała sprawa przeszła nieco niezauważona – większość serwisów informacyjnych nie akcentowała tego tematu i, co więcej, żadna opcja polityczna nie wykorzystała spotkania jako elementu kampanii wyborczej. A to już powinno skłaniać do refleksji.
Partnerstwo Wschodnie jest częścią Europejskiej Polityki Sąsiedztwa, projektem zainicjowanym w 2008 przez Polskę i Szwecję, który miał być swoistym wyciągnięciem ręki do Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Gruzji, Mołdawii i Ukrainy – sześciu poradzieckich republik, które zostały uznane za istotne dla unijnej polityki. Inauguracja Partnerstwa odbyła się w 2009 w Pradze, zaś w jej ramach przewidywano ułatwienia wizowe, stworzenie strefy wolnego handlu, podpisanie układu o stowarzyszeniu oraz wart 600 mln euro program pomocy. Ostatecznym celem tych działań miało być przygotowanie wspomnianych sześciu państw do akcesji do UE. Tak niestety wygląda to tylko na papierze (oraz na stronie Wikipedii), w rzeczywistości Partnerstwo Wschodnie jest wydającą się z każdym mniej realną dniem mrzonką, którą unijni oficjele nieformalnie nazywają „bękartem UE”.
Bliższa analiza poszczególnych państw Partnerstwa zdaje się jedynie potwierdać tę tezę. Armenia jeszcze w marcu 2008 wydawała się tak odległa od unijnych standardów, jak to tylko możliwe – opozycja oskarżyła premiera Serga Sarkisiana o sfałszowanie wyborów, które wyniosły go na urząd prezdenta, w odpowiedzi na co rząd wprowadził stan wyjątkowy, zakazał zgromadzeń i ocenzurował media, zaś ustępujaca głowa państwa, Robert Kocharian, zagroził że władze nie bedą tolerować masowych demontracji nawet, gdy sytuacja się unormuje. Kolejny kraj – Azerbejdżan – również ma poważne problemy z demokracją. Władzę w ogarniętym chaosem kraju przejął w 1993 Hajdar Alijew (były wicepremier ZSRR), który rządził do 2003, kiedy to na następnego prezdenta namaścił swojego syna Ilhama. Ilham Alijew nie może jeszcze zrobić tego samgo (jako, że jego syn ma jedynie 13 lat), więc przeprowadził w 2009 roku referendum, w wyniku którego zniósł limit 2 kadencji prezdenckich, co da jego następcy czas dorosnąć do objęcia dziedzicznej w tej rodzinie pozycji. Problemy ma równiez Gruzja, gdzie Micheil Saakaszwili wykorzystuje rosyjskie zagrożenie do walki z opozycją.
Wszystkie powyższe przykłady bledną jednak w zestawieniu z Białorusią. Ostatnia prawdziwa dyktatura Europy boryka się chyba z każdym możliwym problemem na polu ustroju politycznego, o gospodarce nie wspominając. Tylko w tym roku inflacja wyniosła 70%, państwo walczy z kryzysem za pomocą 52-procentowych dewaluacji, zaś Rosjanie odcinają dostawy prądu z powodu niezapłaconych rachunków. Co więcej, władze tego kraju nie są nawet Partnerstwem zainteresowane – na warszawskim szczycie zabrakło oficjalnych przedstawicieli administracji Łukaszenki; Herman Van Rompuy (przewodniczący Rady Europejskiej) i Donald Tusk przyjęli natomiast białoruskich opozycjonistów.
Mimo to najbardziej bolesna (z unijnego punktu widzenia) jest przypuszczalnie sytuaja Ukrainy. Kraj ten, liczący 45 milionów mieszkańców i posiadający ponad dwukrotnie wyższy PKB niż druga w grupie państw Partnerstwa Wschodniego Białoruś, mógłby dla Unii być nową jakością. Co więcej, ponieważ Ukraina, która w latach 2004-2005 wskutek pokojowej Pomarańczowej Rewolucji jednoznacznie zwróciła się w kierunku Zachodu, wiele krajów, z Polską na czele, spodziewało się rychłej integracji z UE. Wszystko to jednak zmieniło się w obliczu zapaści gospodarczej, która spotkała kraj w następnych latach. Obywatele Ukrainy zostali przez kryzys na tyle ciężko doświadczeni, że postanowili zwrócić się z powrotem w kierunku, w którym ich kraj podążał dotychczas, co znalazło swój wyraz w zwycięstwie Partii Regionów oraz wyborze na prezydenta w 2010 roku jej przewodniczącego – Wiktora Juszczenki. Tego rodzaju zwrot w kierunku bardziej zachowawczych i mniej skłonnych na integracje z resztą świata opcji politycznych jest typowy dla społeczeństw dotkniętych kryzysem, czego dowodem niech będzie to, że tajne służby USA zakładały dla tego kraju nawet scenariusz Niemiec z roku 1933. Nic tak radykalnego nie miało naturalnie miejsca, jednak aresztowanie byłej premier Julii Tymoszenko w październiku tego roku z pewnością nie jest znakiem zbliżenia sie Ukrainy do zachodnich standardów.
Kończąc przegląd państw, do których skierowane zostało Partnerstwo, należy uczciwie wspomnieć, że Mołdawia radzi sobie nawet nieźle i szybko dostosowuje swoje prawo do unijnych norm. Mimo to, jeden kraj na sześć to nienajlepszy wynik, zwłaszcza, że Mołdawia ma w tej grupie najmniejsze PKB i drugą (po Armenii) najmniejszą populację.
Odpowiedzialna za problemy Partnerstwa Wschodniego jest jednak również ogólna kondycja, w której znalazła się Unia Europejska. Patrząc dzisiaj na zjednoczoną Europę, można by pomyśleć, że wszelkie pomysły o poszerzeniu Wspólnoty nie mają najmniejszych szans na powodzenie. Plany zakładające ekspansję UE pochodzą bowiem z czasów ogólnego dobrobytu, kiedy wszystko zdawało się jeżeli nie idealnie działać, to przynajmniej współgrać w stopniu wystarczającym, aby snuć jakieś zamierzenia odnośnie przyszłości. Obecna Unia skoncentrowana jest przede wszystkim na tym, żeby mieć jakąkolwiek przyszłość, zaś dotychczasowe procedury decyzyjne coraz częściej sprowadzają się do tego, czy Angela Merkel dogada się z Nikolasem Sarkozym w kwestii wpompowania kolejnych miliardów w gospodarkę jakiegoś kraju z grupy PIIGS nękanego niepokojami społecznymi, deficytem budżetowym i obniżeniem ratingów. Rola innych państw może z czasem streścić się do słów, które David Cameron usłyszał ostatnio od prezydenta Francji – czyli uprzejmej prośby, żeby się zamknął. Innymi słowy, Unia ma obecnie problemy znacznie istotniejsze od tego, jak kształtuje się polityka fiskalna na Kaukazie lub czy Łukaszenko łaskawie odda władzę, czy będzie rządził do końca życia (co w świetle losu, który spotkał Kadafiego może być krótszym okresem niż by tego chciał).
Partnerstwo Wschodnie wydaje się być wręcz luksusem, na który obecnie nie można sobie pozwolić, przez co nieuchronnie zejść musi ono na dalszy plan. Nawet w naszym kraju, który był inicjatorem tego projektu, zainteresowanie całą sprawą jest niemalże żadne. W kampanii parlamentarnej rządząca partia nie chwaliła się sukcesami związanymi z Partnerstwem, zaś opozycja nie zarzucała popełnionych przy niej błędów, co stanowi jedynie dowód na to, że dla Polaków najważniejszy jest obecnie kryzys i jego implikacje dla standardów życiowych. Tym samym nasi rodacy osiągnęli wreszcie absolutną mentalną integrację z resztą UE – liczy się przede wszystkim to, żeby za miesiąc mieć pracę i być w stanie spłacić zaciągnięty kredyt, na resztę przyjdzie czas później.
Co więcej, przykład Grecji pokazał, że w przeciwieństwie do tego, czego spodziewała się stara Unia, nie wszystkie kraje grają fair. Grecy fałszowali swoje wyniki finansowe zgodnie z zasadą, że „jakoś to będzie”, przez co reszta Wspólnoty – z Niemcami i Francją na czele – musi ich teraz ratować, za co nagradzana jest kolejnymi strajkami i happeningami przyrównującymi kanclerz Niemiec do Adolfa Hitlera. W tych warunkach każdy kraj, który chciałby wstąpić do UE, będzie z pewnością dokładnie prześwietlany, żeby uniknąć podobnych błędów w przyszłości. Dodatkowo mogą zostać zaostrzone warunki ewentualnej akcesji. Ostatecznie nie można zapominać, że z każdym miesiącem Unia staje się klubem, do którego coraz mniej opłaca się należeć. Strefa euro już bywa ogłaszana porażką, co z czasem może był metką, która przylgnie do całej Wspólnoty.
Podsumowując, Partnerstwo Wschodnie, mimo niewątpliwie słusznej idei, która za nim stoi, w dzisiejszych warunkach musi zakończyć się fiaskiem. Unia Europejska jest obecnie w sytuacji podobnej do bankrutującej firmy i ciężko się po jej członkach spodziewać, żeby myśleli o ekspansji. Co gorsza, problemy Partnerstwa Wschodniego są symptomem poważniejszych problemów nękających zjednoczoną Europę – w momencie kryzysu więzi łączące poszczególne kraje trzeszczą, a jedyne, co utrzymuje je razem, to wspólny interes, którym w tym wypadku jest uniknięcie szkód, jakie spowodowałby upadek Grecji czy innego państwa z grupy PIIGS. Nic więc dziwnego, że nowi członkowie wolą zastanowić się dwukrotnie, zanim w ogóle wejdą na ścieżkę integracji.