English info

Odbudowa z dala od kamer

Autor: Maciej Pyka

Data: 19 czerwca 2011

Ten artykuł napisałem trochę na przekór. Umyślnie zignorowałem nagłówki gazet i czołówki serwisów informacyjnych, żeby w trzy miesiące po katastrofalnym tsunami zająć się zapomnianą już nieco sytuacją Japonii. Przy okazji chciałem też poświęcić trochę miejsca ogólnej refleksji nad tym, co i na jak długo ma szanse dostać się na łamy czasopism.

trzesienieziemijaponia8

Japonia w mediach faktycznie jest już nieco passe. Z resztą, co się dziwić, średnia żywotność dowolnego tematu to około siedem dni. Nie chodzi nawet o to, że świat jest zbyt złożony, żeby ogarnąć go w jednym wydaniu wiadomości, a bardziej o fakt, że media wydają się zajmować jedynie tym, co w danym momencie uchodzi za najciekawsze. Tunezja szybko stała się nudna, bo w Egipcie byli polscy turyści (mniejsza o wojnę domową, nasi rodacy mogli przecież stracić wakacje!), zaś Egipt musiał ustąpić miejsca Libii – wiadomo, ropa, dyktator… To był materiał na pierwszą stronę. Niestety rebelianci nie stanęli na wysokości zadania i nie byli w stanie obalić reżimu w półtora tygodnia, więc uwaga świata przesunęła się gdzie indziej. No i oczywiście nawet na najświeższe nowości nie mogło być za wiele czasu, bo z jakichś niepojętych względów czwarta władza uznała, że niezbędne jest również poinformowanie mnie o odsłonięciu pomnika Bolka i Lolka (bez Toli) i kolejnym tragicznym pogryzieniu (dla niewtajemniczonych: „zwierzę miało papiery” to taka psia wersja „kierowca był trzeźwy”).

Patrząc na Japonię dzisiaj, można by powiedzieć, że eksperci mieli rację, twierdząc, iż tsunami może w długim terminie japońskiej gospodarce wyjść na dobre. Chociaż opinie takie wydają się być całkowicie nielogiczne, to doświadczenie pokazało, że podobne sytuacje miały już miejsce, zaś poglądy o zbawiennych katastrofach – podobnie jak teoria o przekleństwie zasobów – są jednymi z wielu ekonomicznych praw, które tylko na pozór są sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Przed trzęsieniem ziemi głównymi bolączkami gospodarki tego kraju były m.in.: deflacja, wysoki dług publiczny oraz niedostateczny popyt wewnętrzny. Ostatni z tych problemów już wydaje się rozwiązywać, jeśli przyjrzeć się jego przyczynie – większość społeczeństw tej części świata posiada niebywale wysoki z zachodniego punktu widzenia współczynnik oszczędności. Z tego powodu chińskie banki zawsze mają z czego udzielać kredytów na rządowe projekty, zaś przeciętny Japończyk nie może na amerykańską modłę rozbuchaną konsumpcją napędzać własnej gospodarki. Teraz jednak wydatki są konieczne, by odbudować zniszczony kraj, więc wspomniane oszczędności przełożą się wreszcie na wzrost popytu.

Kolejnym aspektem jest sektor energetyczny. Chociaż osobiście jestem zwolennikiem energii jądrowej, to muszę przyznać, że budowa tylu reaktorów na linii styku płyt tektonicznych to trochę ryzykowne przedsięwzięcie. Japończycy, którzy już wcześniej zwracali się w kierunku ekologicznych źródeł energii, po tsunami coraz więcej uwagi zaczynają poświęcać inwestycjom w tym sektorze. Warto też dodać, że na kształt sektora energetycznego przed 11 marca silny wpływ miało lobby właścicieli elektrowni, co z pewnością prowadziło do wielu nierentownych decyzji odpowiednich urzędów, zaś teraz mówi się o złamaniu siły monologistów takich, jak TEPCO (Tokyo Electric Power Company) i oddzieleniu produkcji prądu od jego dystrybucji.

Kolejna korzyść, jaką Japonia może wynieść z przeżytego kataklizmu, wymyka się nieco tradycyjnie pojmowanej ekonomii i streszcza się w słowach przedstawiciela ministerstwa gospodarki tego kraju, który powiedział: „Przed 11 marca cel Japonii nie był jasny. Teraz jest już dużo jaśniejszy.” Faktycznie, jeśli spojrzeć na historię tego narodu, to można zauważyć, jak wielki drzemie w nim potencjał, jednak – jak z każdą siłą – trzeba mu najpierw nadać kierunek. Przed tsunami natomiast mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni ugrzęźli na mieliźnie typowej dla wszystkich rozwiniętych społeczeństw, a którą streścić można do pytań typu: „Po o to wszystko?” oraz „Co dalej?”. Śledząc historię rożnych mocarstw od Rzymu aż po USA, można stwierdzić, że w pewnym momencie ich społeczeństwa uświadomiły sobie, że mają wszystko i nie za bardzo wiedzą, w jakim kierunku powinny się teraz zwrócić. Może ciężko jest to sobie wyobrazić nam Polakom, mieszkańcom państwa, które dopiero od niedawna zaliczane jest do Pierwszego Świata, ale kiedy człowiek zaspokoi już wszystkie swoje podstawowe (i mniej podstawowe) potrzeby, staje nagle przed palącą kwestią sensowności swoich dotychczasowych dokonań oraz celu, do którego mógłby dążyć. Wydaje mi się, że to jest właśnie powodem stosunkowo wysokiego współczynnika samobójstw w krajach wysokorozwiniętych (w rankingach czołówkę stanowią na równi kraje bardzo biedne i bardzo bogate) oraz różnych ruchów „sprzeciwu i odrzucenia”, od hipisów po emo włącznie. Japonia stała być może przed analogicznymi dylematami, jednak katastrofa zdefiniowała nowe priorytety i dała narodowi wroga, z którym warto walczyć.

Cały świat (przez te 14 dni, kiedy temat był w mediach) zadziwiony był poziomem zorganizowania japońskiego społeczeństwa oraz niespotykanej determinacji, z jaką podeszło ono do odbudowy swojego kraju. Reakcja taka jest naturalnie następstwem setek lat ewolucji postawy obywatelskiej, jednak wcześniej Japończycy nie potrafili z podobną siłą przezwyciężyć mniej uciążliwych problemów gospodarczych. Innymi słowy, tsunami dało Japonii zadanie, z którego kraj może się wywiązać i którego wykonanie da motywację do dalszej pracy w spokojniejszych czasach.

Co więcej, w Japonii zapanowała teraz reformatorska atmosfera. Kataklizm popchnął mieszkańców nie tylko do usuwania zniszczeń, ale również do przemyśleń dotyczących starych błędów, które były ignorowane, bo sytuacja państwa była generalnie dobra. W Kraju Kwitnącej Wiśni istnieją obszary m.in. w rybołówstwie oraz rolnictwie, w których ingerencja państwa jest bardzo silna. W ramach odbudowy coraz głośniej mówi się o utworzeniu w zniszczonych, północno-zachodnich częściach kraju specjalnych stref ekonomicznych, co wiązałoby się również z oddaniem rolnictwa i rybołówstwa w prywatne ręce. Dotychczas bezsensowny protekcjonizm tłumaczony był chęcią utrzymania unikalnych elementów japońskiego dziedzictwa i stylu życia, jednak wspomniane gałęzie są nierentowne, a o ich atrakcyjności dla najmłodszego pokolenia świadczy fakt, że w niektórych sektorach większość pracowników ma ponad 60 lat. A jeśli już mowa o seniorach, to zaczynają pojawiać się projekty podniesienia wieku emerytalnego, czego sensowności nie trzeba chyba tłumaczyć – obowiązujący w Japonii próg 65 lat jest kalką z zachodnich modelów, które z kolei swoje źródło mają w ustaleniach zaproponowanych jeszcze przez Otto von Bismarcka. Problem polega jednak  na tym, że w XIX wiecznych Niemczech przewidywana długość życia wynosiła 40 lat, zaś w dzisiejszej Japonii - 80.

Niestety te i inne reformy muszą pierwsze zyskać uznanie władz kraju, które nie wydają się być specjalnie chętne do podjęcia niepopularnych decyzji. Eksperci napominają premiera Naoto Kana, że jeśli nie wykorzysta niepowtarzalnej chęci zmian, jaka ogarnęła społeczeństwo, Japonię mogą czekać w przyszłości kolejne stracone dekady. Jeśli Naoto Kan nie będzie w stanie odważniej poprowadzić swojego kraju w obecnych niełatwych czasach, Partia Demokratyczna zostanie prawdopodobnie odsunięta od władzy, zaś okres jej rządów (2009-2011) okaże się być jedynie krótką przerwą dla kierującej państwem od 1955 do 2009 Partii Liberalno-Demokratycznej.

Abstrahując od zmian w skali makro, nie można zapomnieć, że katastrofa, która dotknęła Japonię, składa się z milionów dramatów poszczególnych ludzi, którzy stracili bliskich, dobytek życia, a nawet całe miasta, które zostały zmyte z powierzchni ziemi. Wracając więc do początkowej myśli, muszę powiedzieć, że dziwnie jest uświadomić sobie, że rzeczywistość ukazywana w serwisach informacyjnych nie jest powoływana do życia na użytek reportażu, ale że jest bytem istniejącym niezależnie od naszej uwagi. Być może ta selekcja informacji jest po prostu mentalnym mechanizmem, naturalną reakcją niepozwalającą nam oszaleć w obliczu wszystkiego, co się dzieje na świecie (a dzieje się głównie źle), ale chyba rozsądniej jest czasami pamiętać o zdarzeniach, które miały miejsce jakiś czas temu niż całą swoją uwagę i emocję kierować ku kolejnym zbiorowo przeżywanym tragediom.