Data: 12 czerwca 2011
Łukasz Przybycin, jeden z traderów pracujących w firmie OSTC, opowiada jak wygląda typowy dzień daytradera; co robić , aby nie stracić wszystkich pieniędzy na giełdzie oraz jakimi cechami musi odznaczać się człowiek, który wiąże przyszłość z tradingiem.
Paweł Ziółkowski: Zacznijmy może od samego początku. Jak to się stało, że zostałeś traderem?
Łukasz Przybicin: Cóż, wychowywałem się przez długi czas w Niemczech, tam też studiowałem. Po powrocie do Polski zacząłem rozglądać się za ciekawą pracą, aż pewnego dnia natknąłem się na ogłoszenie firmy OSTC w Internecie. Miesiąc później przyjechałem na rozmowę kwalifikacyjną i tak oto zaczęła się moja kariera tradera.
PZ: Rozumiem, że na początku przechodziłeś pewnego rodzaju szkolenie. Opowiedz mi o tym, jak wygląda taki proces i co trzeba zrobić, by móc zacząć grać na własny rachunek?
ŁP: Na początku byłem tak zwanym „trainee”. Pierwszym krokiem było odbycie szkolenia umożliwiającego mi zaznajomienie się z produktami, którymi aktualnie tradujemy w OSTC. Kolejny etap to gry na symulatorach prowadzone początkowo w dwuosobowych zespołach, później - indywidualnie. Po trwającym półtora miesiąca szkoleniu, czeka Cię już jedynie gra na własny rachunek.
PZ: Opowiedz mi proszę coś więcej na temat tych produktów, którymi tradujesz. W jakich rynkach się specjalizujesz?
ŁP: Gram głównie na STIRsach, czyli tzw. Short Term Interest Products. W ich skład wchodzą różnego rodzaju kontrakty i opcje na zmianę stopy procentowej różnych podmiotów. Najczęściej gram na Short Sterling oraz Euribor, czyli stopie procentowej kredytów w strefie euro oferowanych przez dany bank innemu bankowi. Jeśli zaś chodzi o commodities, to moją specjalnością są gaz i ropa.
PZ: Pamiętasz może swój zarówno najbardziej, jak i najmniej udany dzień w pracy?
ŁP: W moim zawodzie udany dzień uzależniony jest od tak zwanego „flow state”. Jest to sytuacja, w której człowiek gra zupełnie instynktownie z rynkiem, wszystkie zlecenia kupna i sprzedaży udają się, a całość działa jakby automatycznie. Jest się w stanie złapać kurs w dole i sprzedać zgodnie z trendem. Miałem w takiej sytuacji kilka świetnych i ciekawych finansowo transakcji, których instrumentem bazowym były gaz i ropa. Natomiast gorsze dni zdarzają się najczęściej, gdy „szarpiesz się” z rynkiem i wszystko sprzysięga się przeciw Tobie. W takiej sytuacji wystarcza kilka niepomyślnych zleceń, by strata stała się odczuwalna.
PZ: Co robisz w sytuacji, gdy dotyka Cię spora strata? Próbujesz za wszelką cenę ją odrobić, „odkuć się”, tak, jak ma to często miejsce w pokerze?
ŁP: Zdecydowanie nie, to jest bardzo złe podejście. Przy większych stratach najważniejszym nie jest samo odrobienie straty, a pewność siebie i odzyskanie swojego rodzaju „confidence”. W takich sytuacjach zmniejszam wolumen transakcji i staram się powrócić małymi kroczkami do poprzedniego stanu. Jeśli robiłem dwadzieścia transakcji na dany produkt, to teraz robię ich pięć. Tego rodzaju zniżki trafiają się raz czy dwa w miesiącu, więc bardzo ważnym jest, aby odnaleźć się w sytuacji.
PZ: Chciałbym zweryfikować teraz mit panujący wśród wielu osób na temat pracy traderów. Często spotykałem się z opiniami, że trader wstaje o godzinie 9, przychodzi do pracy w południe, składa kilka zleceń na giełdzie, po czym wychodzi z pracy szczęśliwy i bogatszy o kolejne setki tysięcy na rachunku. Czy rzeczywiście praca tradera wygląda tak kolorowo?
ŁP: Muszę przyznać, że dużo czasu spędzam w pracy. Mój dzień rozpoczyna się o 7:30 i kończy koło godziny 19, co nie jest regułą, ponieważ zależy to od aktywności rynku w danym dniu. Zdarza się też, że pojawiam się w pracy popołudniu. Wynika to z faktu, iż poprzednie dni nie należały do najłatwiejszych i jestem świadom, że umiejętność podejmowania decyzji nie będzie na najwyższym poziomie. Oczywiście nie przeszkadza mi to, póki zarabiam. Weekendy naturalnie mam dla siebie, ze względu na zamknięcie rynków. Ponadto firma OSTC - ze względu na intensywność pracy - jest bardzo otwarta (elastyczna) w kwestii ram czasowych i czasu wolnego, co jest korzystne dla pracowników.
PZ: Powiedz mi, co lubisz najbardziej w swoim zawodzie, no i co Cię irytuje w nim najbardziej?
ŁP: Najbardziej w swoim zawodzie lubię brak monotonii. Tutaj każdy kolejny dzień całkowicie różni się od poprzedniego. Nagłe zmiany kursów, fluktuacje, częste odwrócenia trendu, a także przestój w aktywności rynku i zwyczajna nuda, w której również trzeba się odnaleźć. Ponadto podoba mi się aspekt merytoryczny. Jakby to powiedzieć… Nie mam żadnego klienta, któremu musiałbym się przypodobać i z którym byłbym zmuszony negocjować. A czego nie lubię w byciu traderem? Utraty pieniędzy! [śmiech].
PZ: Dobrze, skupmy się teraz przez chwilę na samym tradowaniu. Co mógłbyś mi powiedzieć na temat samego daytradingu? Czym różni się on od inwestowania długoterminowego?
ŁP: Inwestowanie jest to długoterminowy handel aktywami i tworzenie własnych portfeli inwestycyjnych. Czyli to, co robi między innymi Warren Buffet. A daytrading inwestowaniem nie jest. Mnie interesuje wyłącznie, ile mogę stracić w nieprzewidzianych okolicznościach, a dokładnie to, co może się zdarzyć w ciągu najbliższych 30 minut, do południa lub do końca dnia. W związku z tym nie interesują mnie wiadomości z kraju i ze świata, które mogą mieć wpływ na rynek, ponieważ nie posiadam długoterminowego portfela inwestycyjnego.
PZ: Skoro tradujesz krótkoterminowo, to rozumiem, że korzystasz głównie z analizy technicznej. Co jeszcze pomaga Ci w podejmowaniu decyzji?
ŁP: Tak, korzystam z analizy technicznej, ale wyłącznie z rana. Wtedy się przygotowuję, wyznaczam sobie cele, kiedy chcę wejść i wyjść z danej transakcji. Używam do tego między innymi wykresu świec japońskich. O 8 otwierają się rynki, więc o 7.59 chciałbym o tym wszystkim zapomnieć, żeby mieć świeży umysł. Moim wskaźnikiem jest price action, czyli gra na gołych wykresach bez wspomagania się różnymi oscylatorami. Kupuję, gdy widzę na „price ladderze” zmianę cen i pojawiający się sentyment kupna, staram się również sprzedać, gdy występuje sentyment sprzedaży.
PZ: A na jaki okres zajmujesz swoje długie pozycje i jak często składasz zlecenia?
ŁP: Cóż, wszystko zależy od aktywności rynku, czasem trwają one kilka sekund, czasem trochę dłużej. Jako daytrader czerpię zyski z każdego ticka. Średnio składam około 3500 transakcji dziennie. Oczywiście proszę nie mylić tego z zajmowaniem pozycji. Jeśli interesuje mnie jakiś produkt, składam zlecenie powiedzmy na 20 transakcji, następnie je sprzedaję i razem mam już 40 transakcji na rachunku.
PZ: Skoro czerpiesz zyski z jednego ticka, to czy można to porównać do scalpingu?
ŁP: Scalping to ma miejsce na outrightach, czyli w przypadku bezwarunkowych transakcji zastosowanych przez bank centralny w ramach otwartego rynku oraz w przypadku equity trading, ale sama filozofia wciąż pozostaje bardzo podobna. Czyli jednym słowem można powiedzieć, że jest to coś mechaniką podobnego do scalpingu.
PZ: Jako daytrader musisz preferować grę na zmiennych rynkach, prawda?
ŁP: Zmienność - tak samo jak aktywność na rynku - jest bardzo ważna. Czasami mają miejsce sytuacje, gdy występuje bardzo niska aktywność na rynkach, co jest dla nas dosyć niewygodne. Istnieje możliwość, że w przypadku złożenia zlecenia generującego stratę, nie będziemy w stanie go wyrzucić z naszego portfela i w związku z tym poniesiemy ogromną szkodę finansową. Ostatnie wydarzenia w Libii i na Bliskim Wschodzie spowodowały, że gaz i ropa stały się bardzo interesującą alternatywą. A sytuacja w Portugalii i Hiszpanii powoduje bardzo dużą niepewność stóp procentowych.
PZ: Kiedy jest najciekawiej, jeśli chodzi o Short Term Interest Rates Markets?
ŁP: Najciekawiej jest na początku miesiąca bo wtedy ma miejsce konferencja prasowa Europejskiego Banku Centralnego, decyzja EBC o stopach procentowych, analogiczna decyzja Banku Anglii oraz publikacja danych dotyczących zatrudnienia w USA. Później jeszcze ogłaszane są informacje dotyczące CPI, czyli ogólnie można powiedzieć, że najciekawsza jest pierwsza połowa miesiąca. Ważne również jest to co się dzieje w Hiszpanii, Portugalii, Irlandii, czy możliwy jest default Grecji. Z każdym nowym newsem outrighty szaleją.
PZ: Czy daytrading to wyłącznie spekulacja? Korzystasz często z różnych metod arbitrażu?
ŁP: Daytrading nie jest wyłącznie spekulacją. Zawsze poszukuję zbalansowanej pozycji, to jest kluczowa rzecz w firmie. OSTC preferuje grę „jednego ticku” - najmniejszej możliwej zmiany. Jeśli zaś chodzi o hedging, to trading na spreadzie jest już zhedgowany sam w sobie. Dlatego staram się mieć kompleksową, ale zbalansowaną pozycję. Jeśli miałbym to wyrazić cyframi, to jest to w 70% spekulacja i w 30% arbitraż.
PZ: A starasz się przewidzieć zachowania rynku w ciągu najbliższych kilku dni? Przewidujesz, czy rynek będzie bardziej aktywny i dokąd będzie zmierzał?
ŁP: Zdecydowanie nie, staram się nie mieć zdania w kwestii zmienność i aktywność rynku. Profesjonalny daytrader nie powinien być nawet zainteresowany tego rodzaju przewidywaniami. Jeśli będę miał przypuszczenia dotyczące najbliższego okresu, to dłużej będę utrzymywał niekorzystną pozycję, licząc na odwrócenie się trendu. Dlatego przewidywania nie odgrywają żadnej roli w mojej pracy.
PZ: Widzę, że siedzisz przed ośmioma ekranami, z których każdy przedstawia inne rodzaje wykresów oraz ceny poszczególnych produktów . Jaki jest tego cel? Jesteś w stanie nadzorować wszystkie komputery jednocześnie?
ŁP: Nie, nie nadzoruję wszystkich komputerów naraz. Staram się grać na różnych rynkach, bo osiągam w ten sposób automatyczną dywersyfikację. Dzięki temu mam pewność, że jeśli jeden rynek jest nieaktywny bądź jego aktywność jest mała, to jestem w stanie zarobić na innym. Z reguły obserwuję dwa ekrany jednocześnie - rano są to stirsy, a popołudniami obserwuję rynki boczne związane w dużej mierze ze Stanami Zjednoczonymi.
PZ: Jakie wiążesz obecnie plany z firmą OSTC? Masz jakieś nowe pomysły, którymi chciałbyś się zająć w przyszłości?
ŁP: Obecnie jestem w trakcie tworzenia joint venture z firmą OSTC. Co więcej, jestem aktualnie zaangażowany w trening nowych „trainee” w naszej firmie. Staram się uczyć kandydatów poprawnego podejścia do pracy, czyli tak zwanej etyki.
PZ: Kiedy trening dobiega końca?
ŁP: Trening nigdy się nie kończy, samemu wciąż jeszcze ćwiczę [śmiech].
PZ: Jakimi cechami charakteru powinien odznaczać się kandydat na posadę tradera?
ŁP: Może zacznę najpierw od cechy, która z pewnością przeszkadza w byciu traderem, a mianowicie upartość. Osoba uparta z pewnością będzie traciła pieniądze. Do pozytywnych cech zaliczyłbym za to: odwagę, odporność psychiczną, swojego rodzaju autorefleksję oraz pasję. W tym zawodzie potrzeba kandydata, który nie boi się podejmowania decyzji, ale zarazem musi odznaczać się pokorą i potrafić przyznać się do błędu. Wśród trainee każdy boryka się z innym problemem - osoby odważniejsze mają kłopot z „downside risk” i możliwością poniesienia dużej straty, zaś osoby asekuracyjne nie zawsze radzą sobie z aktywnością na rynku. Dlatego w firmie ustalony został limit 1000 transakcji, żeby to usprawnić i sprawić, by biznes był bardziej opłacalny.