Data: 3 stycznia 2011
Europa ma ostatnimi czasy wybitny talent do przegrywania. Amerykanie ratują świat kolejnymi kryzysami, pobudzają mniej lub bardziej skutecznie gospodarkę i walczą z azjatyckim smokiem o lepsze jutro dla całego świata, w czym ma przeszkadzać zbyt silny juan. Europa natomiast starzeje się, jest zadłużona, rozpada się jej unia walutowa, słabnie gospodarka i w ogóle jest źle. Stary kontynent stał się modnym psem do bicia. Na szczęście pies może się bronić, bo jego panem jest Niemiec.
Wielu analityków ostatnimi czasy przewidywało korektę, która „musiała nadejść”. Nadeszła. Koniec listopada pomógł indeksom spaść co nieco i odreagować wcześniejsze wzrosty. Tylko dlaczego, gdy indeksy w Stanach spadają o 4%, Europa traci 6,5% (indeks Euro STOXX 50)? Wszyscy się boją o nadmierne zadłużenie i czekają aż Hiszpania, Portugalia i Włochy wyciągną rękę po pomoc. Irlandia już wynegocjowała, co miała wynegocjować, a do Grecji zaczynają wracać niemieccy turyści, więc przynajmniej o kłopotach tego kraju możemy zapomnieć. Rynki jednak dalej czują się niepewnie. Nic odkrywczego.
Odkrywcze może być za to prześledzenie informacji o stanie zadłużenia gospodarek europejskich w niemieckich bankach. Der Spiegel podał ostatnio ciekawe dane przedstawione na wykresie 1.
Źródło: Der Spiegel
Tyle aktywów w obligacjach tylko kilku europejskich gospodarek posiadają niemieckie banki. Nietrudno sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby któreś z większych państw ogłosiło niewypłacalność albo restrukturyzację długu. Niemiecki sektor finansowy zadrżałby w posadach i być może trzeba by było dokapitalizować kilka większych banków z budżetu państwa zgodnie z modelem zza oceanu (too big to fail). Wniosek jest prosty: Europa (czytaj przede wszystkim Niemcy) zrobią wszystko, żeby nikomu na kontynencie nie zabrakło pieniędzy na spłacanie zaciągniętych długów. Potwierdziła to sama Angela Merkel, która szybko wycofała się ze stwierdzenia, że inwestorzy będę musieli przynajmniej częściowo wziąć na siebie stratę spowodowaną brakiem wypłacalności co niektórych państw.
Dlaczego w takim razie Europa jest tak podatna na wszystkie złe wiadomości z gospodarki, podczas gdy Stany, mimo że ledwo stoją na nogach, reagują na wszystko spokojniej? Istotna w tym przypadku jest kwestia podejścia do problemów wspólnego zadłużania się. W Ameryce wszyscy są zadłużeni i wszyscy cierpią razem, śpiewając pod nosem „God Bless America”. Zatem polityka Fedu, mająca wywołać wzrost cen w długim okresie i „odinflować” dług publiczny, ma sens. Będą cierpieć wszyscy po trochu, ale przynajmniej solidarnie. Inne podejście do spraw kryzysowych panuje w Europie. Tutaj często pojawiają się konflikty interesów w przypadku kwestii spornych. Brytyjczycy nucą tradycyjnie „God Save the Queen” i odzywają się tylko wtedy, gdy ktoś chce od nich pieniędzy, a Francuzi popijają wino, zagryzając je serem w rytm Marsylianki. Tylko Niemcy maszerują i śmiało patrzą do przodu. Jedynym spoiwem tego wszystkiego jest euro, które nie pozwala traderom roznieść walut poszczególnych krajów na strzępy. Jest za dużo do stracenia, żeby pozwolić na niewypłacalność jakichkolwiek państw ze strefy euro. Widocznie inwestorzy sprzedający obligacje jeszcze tego nie zauważyli.