English info

Psychologia i strategie inwestycyjne podczas bessy...

Autor: Konrad Widuliński

Data: 2 kwietnia 2009

Psychologia i strategie inwestycyjne podczas bessy, a bezpieczeństwo środków w czasach kryzysu finansowego.

Mija kolejny miesiąc kryzysu, a wraz z nim coraz pogłębia się zniechęcenie do inwestowania i budowania portfeli w oparciu o fundusze inwestycyjne. Mamy do czynienia z ciągłą niepewnością na rynkach finansowych i strachem przed dalszymi spadkami, a wraz z nimi coraz większą awersją do ryzyka. Jedyną „bezpieczną” przystanią w oczach inwestorów, dającą gwarancje zysku, jest lokata, a u wielu samo słowo fundusz kojarzy się ze stratą pieniędzy i dużą niepewnością. Czy dobrze zbudowany i zdywersyfikowany portfel przy odrobinie aktywności może okazać się alternatywą? Podejmując się odpowiedzi na te pytania, w pierwszej kolejności należy się przyjrzeć psychologii inwestowania i zmienić stare, złe nawyki, które są powtarzane przy dobieraniu rozwiązań inwestycyjnych. Podstawowym błędem powielanym od lat jest bazowanie na historycznych stopach zwrotu. Czy idąc do sklepu staram się kupić porządny towar w dobrej cenie, czy zwykły, ale jak najdroższy?

Niestety zachowania osób lokujących swoje pieniądze w funduszach inwestycyjnych, pozwalają mi ocenić, iż model - im drożej, tym lepiej, wygrywa. Ludzie nie zwracają uwagi na realne zagrożenia, jakie niesie ze sobą „przegrzany” i przewartościowany rynek. Jeżeli coś zarobiło 40-50% w ciągu roku, to dlaczego ma nie zarabiać dalej? Dodatkowo chcemy zarobić szybko i jak najwięcej. Chęć zysku zwycięża z racjonalnym myśleniem. Rynek giełdowy działa cyklicznie i naturalną rzeczą jest, że po nawet najdłuższej hossie przyjdzie bessa, a wtedy z tych historycznych danych robi się faktycznie historyczne 40%, ale straty.

Wtedy pojawia się kolejna zmora – strach.

Przyjmując strategię „buy and hold”, musimy mieć zarówno bardzo długi okres inwestycyjny, jak i nerwy z żelaza. Kto z nas ze spokojem znosiłby spadek swoich aktywów o 50-60 %? W takich sytuacjach dosyć często następuje „realizacja” strat i zamiast myśleć o powolnym wracaniu na rynek ludzie najczęściej nie chcą słyszeć o inwestycji w akcje i fundusze. Przykładów takich zachowań jest wiele: średnie i małe spółki w 2007 roku, fundusze akcyjne (dlaczego? Bo zarabiały najlepiej.), bądź temat bardziej świeży tj. waluty.

Mało kto chciał słyszeć o kupnie dolara po 2,1-2,2 zł. Te same osoby które „widziały” dolara po 1,5 zł, prześcigały się, aby zakupić go powyżej 3 złotych. Gdzie tu logika? Efekt stada wygrywa po raz kolejny.

Wyjściem z sytuacji może być szeroko propagowana dywersyfikacja i timing. Timing , czyli filozofia: zarobiłem, a rynek robi się przewartościowany, bądź mało perspektywiczny, zamykam więc pozycje i realizuję zysk. Z kolei przy dywersyfikacji pojawia się pytanie o jej rodzaj. Ta najbardziej popularna, związana z klasami aktywów, nie sprawdziła się.

Bo cóż to za dywersyfikacja, jeżeli klient ma ulokowane środki w funduszu stabilnego wzrostu, funduszu zrównoważonym i funduszu akcyjnym, natomiast cała alokacja środków jest związana z jednym rynkiem. Benchmarkiem był w przypadku polskich inwestorów WIG-WIG 20 i, tak jak powiedział to jeden z lepszych analityków rynku akcji w kraju: „…taka budowa portfela to mit, wartość aktywów kurczy się w sposób stabilny albo dynamiczny…” i jest to niewątpliwie faktem.

„Poprawnie” zbudowany portfel powinien być powiązany nie tylko z różnymi klasami aktywów, ale również z różnymi rynkami. Alokacja środków powinna mieć w sobie: papiery dłużne, akcje z podziałem na sektory i regiony, waluty i instrumenty pochodne. Przy takiej dywersyfikacji mimo fatalnego roku na rynku kapitałowym, wynik portfela inwestycji z uwzględnieniem różnic kursowych np. PLN/USD, pozwoliłby na osiągnięcie dodatniej stopy zwrotu w 2008 i dał potencjał na kolejne lata.

Rozwiązaniem na czas bessy jest jednak przede wszystkim spokojne, pozbawione emocji podejmowanie decyzji finansowych, a pamiętajmy, że ponad półtora roku spadków na giełdach jest już za nami.