English info

Brazylia – obluzowana cegła

Autor: Maciej Pyka

Data: 20 grudnia 2014

Można powiedzieć, że Brazylijczycy mają dwa egalitarne sporty narodowe – piłkę nożną i demonstrowanie. W naszej części świata przywykliśmy kojarzyć protesty w tym kraju z uzbrojonymi w maczety biednymi obywatelami, którym ciężko związać koniec z końcem, jednak 22 października brazylijscy finansiści i biznesmeni dowiedli, że nie są gorsi i zorganizowali tysięczną manifestację w Sao Paulo. Manifestujący chcieli pokazać swój sprzeciw wobec polityki gospodarczej obecnej prezydent Dilmy Rousseff i jej Partii Pracujących (Partido dos Trabalhadores) oraz udzielić swojego poparcia dla jej konkurenta w październikowych wyborach prezydenckich, centroprawicowego Aecio Neves z Socjaldemokratycznej Partii Brazylii (Partido da Social Democracia Brasileira).

Brazylia

Życzenia bogatych demonstrantów jednak się nie spełniły i 26 października Dilma Rousseff niewielką przewagą pokonała Aecio Nevesa i zapewniła sobie drugą kadencję jako prezydent Brazylii. Do jej zwycięstwa w znacznej mierze przyczyniła się popularność jej mentora i byłego prezydenta Luiza Inácio Lula da Silva. Silva, który rządził krajem w latach 2003-2011, do historii przeszedł przede wszystkim dlatego, że w trakcie swoich dwóch kadencji jego administracji udało się wyciągnąć z biedy 20 milionów Brazylijczyków. Na uwagę zasługują przede wszystkim dwa programy socjalne: Fome Zero (Zero Głodu) oraz Bolsa Familia (Dodatek dla Rodziny). Pierwszy z nich ma za cel zwalczenie głodu i krańcowej biedy poprzez m.in. mikropożyczki dla rolników, budowę cystern, posiłki dla uczniów, dystrybucję witamin czy otwieranie tanich restauracji, zaś Bolsa Familia – który w lutym 2011 obejmował aż 26% populacji Brazylii – oparty jest na transferach gotówkowych dla najbiedniejszych rodzin i uzależniony jest od tego, czy rodzice posyłają swoje dzieci do szkoły i zapewniają im szczepienia. Program ten kładzie nacisk na wzrost kapitału społecznego również poprzez zapewnianie edukacji najbiedniejszym dzieciom. Z pomocy w ramach Bolsa Familia skorzystało 12 milionów Brazylijczyków, natomiast już podczas pierwszej kadencji Luli wskaźniki biedy spadły o 27,7%.

Warto też odnotować, że mimo swoich silnych lewicowych przekonań prezydent Lula nie prowadził antyrynkowej polityki, której komentatorzy spodziewali się po nim, gdy objął władzę. Mianował on m.in. na szefa banku centralnego mającego wolnorynkowe poglądy ekonomistę Henrique Meirellesa, uprościł i zredukował podatki oraz utworzył siedem partnerstw publiczno-prywatnych dla państwowej kolei. Co istotne, nie zerwał również umów, jakie zadłużona Brazylia miała z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i w dwóch pierwszych latach jego kraj osiągnął wyznaczony cel dodatniego salda budżetu przed spłatą zadłużenia. W trzecim roku Brazylijczycy przekroczyli wyznaczony przez Fundusz cel, zaś w 2005 r. – na trzy lata przed wyznaczonym terminem – kompletnie spłacili zaciągnięty w IMF dług. Po zdobyciu władzy Lula i jego partia porzucili wiele ze swoich najbardziej radykalnych lewicowych poglądów (na co dowodem może być fakt, że liczni co bardziej marksistowscy działacze opuścili partię) i zamiast tego pchnęli Brazylię na drogę szybkiego gospodarczego rozwoju, utwierdzając tym samym jej pozycję nie tylko w Ameryce Południowej, ale i na świecie. W trakcie dwóch kadencji Luli PKB rządzonego przez niego kraju wzrosło o prawie 40%, a po spłacie długów Brazylia stała się wierzycielem netto, mimo że przez dekady była największym zagranicznym dłużnikiem wśród państw rozwijających się. Dobrą ilustracją dla prorynkowego zwrotu PT (Partido dos Trabalhadores) w tym okresie może również być objęcie po Merellesie pozycji szefa banku centralnego przez Guido Mantege. Mantega, chociaż jako były marksista był przeciwnikiem wysokich stóp procentowych i uważał, że służą one jedynie interesom właścicieli banków, w trakcie swojej kadencji pozostawił je w znacznej mierze na zastanym poziomie, zaś czasy rządów Luli były dla brazylijskich banków okresem najwyższych zysków. Na koniec warto wspomnieć, że w połowie 2008 agencje ratingowe podniosły swoje oceny dla tego kraju do poziomu inwestycyjnego, co w momencie objęcia władzy przez PT wydawało się niemożliwe. Nie ma zresztą w tych wątpliwościach nic dziwnego – żaden ekonomista nie mógłby zgadnąć, że rządy byłych marksistów będą w Brazylii okresem największego prosperity sektora finansowego. Luiz Inácio Lula da Silva jest jednym z najpopularniejszych prezydentów w historii Brazylii, zaś Dilma Rousseff, która była jego Szefem Sztabu od 2005 roku, wygrała prezydenckie wybory w 2010 r., obiecując kontynuować jego politykę.   

Z czasem okazało się jednak, że prezydent Rousseff nie będzie w stanie dorównać swojemu poprzednikowi. Czasy jej rządów były dla Brazylii okresem najwolniejszego rozwoju od lat dziewięćdziesiątych; w 2013 r. PKB wzrosło o 2,3%, w tym roku ma nie rozwinąć się wcale, zaś w 2015 r. może liczyć jedynie na wzrost w wysokości 1%. Co więcej, mimo niewielkiego spadku, inflacja pozostaje wysoka i jeszcze w czerwcu tego roku wynosiła 6,52%. Jeżeli dodać do tego wysoki koszt obsługi długu publicznego, widać, że prezydent Rousseff miota się pomiędzy recesją, z którą chce walczyć kosztownym programem naprawczym, a widmem niewypłacalności, które jest wciąż żywe w pamięci jej wyborców, a co gorsza, również międzynarodowych inwestorów. PT zasłania się oczywiście najpopularniejszą wymówką XXI wieku, czyli kryzysem gospodarczym, jednak fakty mówią co innego: Kolumbia, Chile i Peru rozwijają się w tempie 5% rocznie, zaś Brazylia znajduje się poniżej średniej dla całej Ameryki Południowej. Drugą linią obrony prezydent Rousseff jest kontynuacja wspomnianych programów społecznych, ale również to jest słabym argumentem, jako że ostatnimi czasy po raz pierwszy od lat wzrosła liczba skrajnie biednych, niedożywionych Brazylijczyków. Co gorsza, ciągłym zagrożeniem, które wisi nad Brazylią, jest jej przyrost naturalny, jako że populacja tego kraju rośnie w znacznie stabilniejszym tempie niż jego PKB. Jest prawdą, że w okresie 1990 – 2013 gospodarka Brazylii powiększyła się o prawie 95%, zaś liczba jej mieszkańców o jedynie 34%, więc dochód na głowę wzrósł, jednak bliższa analiza dynamiki tych zmian maluje znacznie mniej optymistyczną wizję. We wspomnianym okresie uzależnione od światowej koniunktury PKB notowało roczną stopę wzrostu z przedziału od -0,33% do 7,53%, zaś wzrost populacji – mimo wyraźnej tendencji spadkowej – utrzymywał się w tym czasie pomiędzy 0,86% i 1,67% rocznie. Co więcej, przez ostatnie cztery lata (a więc w czasie całej prezydentury Rousseff) przyrost wynosił prawie niezmiennie 0,87%, co w połączeniu z fluktuacjami w rozwoju gospodarczym i wspomnianą wysoką inflacją odpowiadać może za ostatni spadek w średniej kondycji życiowej Brazylijczyków. Jeżeli warunki ekonomiczne będą się wciąż pogarszały, to ostatecznie przełoży się to na spadek wzrostu populacji, jednak nim do tego dojdzie, można liczyć na dalszy rozrost favelas. Na końcu warto wspomnieć, że w zeszłym roku w Brazylii odbyły się mistrzostwa świata w piłce nożnej, które wiązały się z wydatkami jeszcze bardziej bzdurnymi niż ma to zwykle miejsce w wypadku tego rodzaju imprez sportowych. Wybudowane stadiony będą świecić pustkami, ponieważ w kraju tym mimo wielkiej popularności piłki nożnej nie ma kultury oglądania jej na stadionie – mecze najczęściej ogląda się w klubach. Dodatkowo, patrząc na to, ile pilniejszych wydatków jest w Brazylii, łatwo zrozumieć, dlaczego przyjęcie mistrzostw przez obywateli było nie najcieplejsze.

W podobny sposób jak Brazylijczycy lubią protestować, ekonomiści kochają akronimy. Wyjątkiem nie jest Jim O’Neill z Goldman Sachs, który w 2001 przedstawił teorię, że czterema państwami, które w 2050 roku zdominują światową gospodarkę, będą kraje z grupy, którą nazwał BRIC (Brazil, Russia, India, China; od angielskiego brick, czyli cegła). Zdaniem autora, wszyscy członkowie grupy przyjęli kapitalizm i mieli w sobie dość potencjału, żeby w przyszłości stać się najważniejszymi globalnymi graczami – dwa pierwsze kraje miały dostarczać surowców naturalnych, zaś dwa ostatnie być liderami w usługach i produkcji. Ignorując na chwilę fakt, że Rosja – w opinii wielu komentatorów – z grupy BRIC przesuwa się w kierunku osi zła, warto zastanowić się czy również Brazylia nie jest na drodze do opuszczenia tego klubu. Demonstracje bogatych biznesmenów mogą z pozoru wydawać się zabawne, jednak stanowią dobry barometr dla nastrojów panujących w brazylijskiej gospodarce nękanej interwencjonistycznymi zapędami rządzącej partii – zwłaszcza biorąc pod uwagę, że szefowie firm z tego kraju niechętnie wyrażają niechęć do PT w obawie przed konsekwencjami dla ich biznesów. Jeżeli Dilma Rousseff chce zachować swój kraj w grupie BRIC, zaś obywateli z dala od manifestacji, powinna wziąć pod uwagę, że długoterminowa makroekonomiczna stabilność jest dla obywateli równie ważna, jeśli nie ważniejsza od programów, które odziedziczyła po swoim poprzedniku.