Data: 16 czerwca 2012
Gdy w głowie podróżnika rodzi się pomysł zwiedzenia Szwajcarii, większości na myśl przychodzą przede wszystkim duże i znane miasta, jak Genewa, Lozanna, czy Zurych, tudzież znane kurorty narciarskie: Zillertal, Zermatt, Davos... Ich wspólną cechą jest położenie: wszystkie znajdują się w zachodniej, centralnej lub południowej części Szwajcarii. Zdecydowanie mniej turystów jako cel podróży obiera wschodnie terytoria kraju.
To prawda, że są one mniej znane niż wymienione wcześniej regiony, jednak ich niewątpliwymi zaletami są mniejsze zainteresowanie turystów oraz równie piękne zakątki. Z tego właśnie powodu wraz z przyjaciółmi odbyłam podróż po wschodniej Szwajcarii i Liechtensteinie.
Stein am Rhein
Zdecydowanie najlepszym pomysłem na zwiedzenie wielu ciekawych, acz niewielkich miejsc na wschodzie Szwajcarii, jest podróż samochodem. Dla posiadających więcej czasu ciekawą alternatywą może okazać się jednoślad, niemniej jednak z uwagi na to, iż odbywałam moją podróż w lutym, rower jako główny środek transportu został wykluczony. Połączenia kolejowe są zdecydowanie mniej przystępne cenowo i dość rzadkie. Do Szwajcarii można się zaś relatywnie łatwo dostać samochodem z Polski albo wynająć samochód w jednej z licznych wypożyczalni, najlepiej w Niemczech albo w Austrii. Dodatkowo należy pamiętać o zakupie winiety na szwajcarskie autostrady i bardzo dokładnie przestrzegać ograniczenia prędkości, gdyż w tej kwestii Szwajcarzy są belitośni - nawet niewielkie wykroczenie może skutkować wysokim mandatem.
My zdecydowaliśmy się na wynajem samochodu jeszcze w Niemczech i w ten sposób przekroczyliśmy niemiecko-szwajcarską granicę w okolicy Schaffhausen. Po zakupieniu wspomnianej winiety jako pierwszy cel podróży obraliśmy niewielkie, malowniczo położone nad Renem Stein am Rhein. Jest to malutkie miasteczko, które potrafi oczarować niewielkimi kolorowymi domami wprost z dziecięcych bajek Hansa Christiana Andersena. Na szczególną uwagę zasługuje centralny plac (Rathausplatz), gdzie turysta ma szansę podziwiać wąskie, pokryte freskami domy, wiele z nich o konstrukcji szachulcowej. Kilkaset metrów od rynku znajduje się wybrzeże Renu, niezwykle przejrzystego i dość płytkiego w tej okolicy. Jeśli udamy się na łączący oba brzegi Stein am Rhein most, naszym oczom ukaże się przepiękny widok wybrzeża Renu z niewielkimi zabudowaniami i masywami górskimi w tle. W krajobrazie zimowym i przy trzaskającym mrozie (-20 stopni w trakcie naszej wizyty) powietrze jest wyjątkowo przejrzyste, co umożliwia podziwianie pięknych widoków przy wyjątkowo niebieskim niebie. Kwintesencją godzinnej wizyty w Stein am Rhein były zakupy w miejscowym sklepie, gdzie można się zaopatrzyć w lokalnej produkcji sery, wyroby mleczarskie oraz słodycze. Z uwagi na ekstremalne warunki termiczne owe smakowite wyroby uzupełniły nasze nadwyrężone zapasy kalorii. W okresie zimowym na zwiedzenie Stein am Rhein wystarczy godzina, w lecie można zapewne z przyjemnością spędzić tam więcej czasu, racząc się kawą lub posiłkiem w jednej z licznych położonych przy rynku restauracji.
Sankt Gallen
Kolejnym punktem podróży po północno-wschodniej Szwajcarii było St. Gallen, którego nazwa była nam znana przede wszystkim z uwagi na jeden z najlepszych na świecie uniwesytetów z dziedziny nauk o ekonomii i zarządzaniu - Universität St. Gallen. Jednym z punktów planu naszej podróży było odwiedzenie tego właśnie uniwersytetu. Zanim jednak tam dojechaliśmy, jako trasę przejazdu obraliśmy malowniczą drogę wiodącą wzdłuż skutego lodem niezwykłego Jeziora Bodeńskiego. Rozkoszując się pięknymi widokami, przemierzaliśmy położone nad jeziorem niewielkie miejscowości. Dopiero kilka miesięcy później dowiedzieliśmy się, iż w jednej z nich otrzymaliśmy mandat - za jazdę 53 km/h przy ograniczeniu do 50 km/h.... To jest właśnie Szwajcaria i należy na to szczególnie uważać. Po niecałej godzinie jazdy nasz samochód wspinał się już po stromej górze, na której znajduje się uniwersytet. Jego bryła, która uznawana jest za perełkę architektury lat 70. zdecydowanie nas nie zachwyciła, niemniej jednak panująca w środku, nawet w kawiarni i w studenckiej stołówce, naukowa atmosfera zdecydowanie przypadła nam do gustu. Po kampusie oprowadziła nas doktorantka tej uczelni, a prywatnie znajoma jednej z uczestniczek wyprawy. Zapewniło nam to możliwość podziwiania umieszczonych na terenie uniwersytetu dzieł sztuki, wartych ponoć miliony franków. Dech zaparł nam jednak dopiero widok rozpościerający się ze szczytu głównego budynku. Uniwersytet znajduje się na jednym ze wzgórz St. Gallen, skąd możliwe jest podziwianie znajdującego się w dolinie miasteczka. Zrobione ze szczytu zdjęcia zapewniły nam ujęcia znane ze słynnych szwajcarskich pocztówek przedstawiających lokalne krajobrazy.
Kierując się pieszo w kierunku doliny, można dotrzeć do zamkniętego dla ruchu samochodowego centrum, którego główną atrakcją jest wybudowana w XVI wieku w stylu rokoko bibioteka, najbardziej okazały przykład tego stylu na terenie Szwajcarii. Ta jedna z najstarszych na świecie bibliotek stanowi część ogromnej katolickiej bazyliki, zaś dzieje St. Gallen jako jednego z europejskich centrów piśmiennictwa są wyjątkowo widoczne w tym miejscu. Jedynie 30 000 spośród należących do biblioteki 150 000 woluminów znajduje się jednorazowo w jej budynku, natomiast zwiedzającym jest udostępniona ich posegregowana tematycznie część. Wzbudzającą największe poruszenie częścią biblioteki jest zazwyczaj znajdująca się w jednym z jej narożników 2700-letnia mumia. Inną wartą zwiedzenia atrakcją St. Gallen jest znajdująca się tuż obok katedra, tylko nieco mniej ozdobnie udekorowana freskami od zwiedzonej właśnie biblioteki. Co ciekawe, w północno-wschodnim rogu katedry znajdują się pozostałości muru, który kiedyś oddzielał protestancką część miasta od katolickiej. Warto zwrócić uwagę, iż współcześnie St. Gallen ma w dużej mierze charakter miasta biznesowego - z uwagi na dość częste wystawy i konferencje niełatwo jest o nocleg w przytulnym schronisku. My jednak mieliśmy w planie zwiedzenie jeszcze jednej miejscowości tego dnia...
Appenzell
Skierowaliśmy zatem nasz samochód w stronę niewielkiego, bo liczącego zaledwie 5 530 mieszkańców i położonego na wysokości 785m miasteczka Appenzell. Ponieważ zbliżała się godzina 16.00, a w owym zimowym krajobrazie temperatura zaczęła wyraźnie spadać, kierowaliśmy się do stolicy regionu Appenzellerland jedynie z uwagi na niesamowite opisy tego regionu wyczytane wcześniej z przewodników. Mieszkańcy Appenzellerland (tzw. Appenzellers) są częstym przedmiotem drwin ze strony współrodaków; uważa się bowiem powszechnie, że są zdecydowanie zbyt powolni w nadążaniu za zmianami zachodzącymi na świecie i ciężko im cokolwiek pojąć. Innerhoden, jeden z dwóch podregionów składających się na kanton Appenzellerland, do dziś utrzymuje tradycję organizacji corocznego parlamentu na otwartym powietrzu. Aż do 1991 roku kobiety nie miały w nim prawa głosu. Aby zmienić ów zwyczaj, konieczna była interwencja Sądu Najwyższego Szwajcarii! Z drugiej jednak strony wielu turystów odwiedzających Appenzell, zwłaszcza tych mieszkających na co dzień w dużych miastach, może docenić ogromne przywiązanie miejscowych do lokalnej rustykalnej tradycji, jak również ich spokojne tempo życia.
Ów spokój i wolne tempo uderzyły nas w Appenzell do tego stopnia, iż wydało nam się ono nudne. Być może była to konsekwencja mroźnej szarej zimowej aury, a może ten region po prostu taki jest. Regionalne centrum informacji turystycznej jest zamykane bardzo wcześnie. Posiłkując się zatem wcześniej przygotowanym planem zwiedzenia, mieliśmy okazję podziwiania pięknie udekorowanych fasad domów oraz niewielkiego, acz urokliwego wiejskiego kościoła. Appenzell słynie także z produkcji serów o niezwykle wyrazistym zapachu, z którego po dodaniu ziół i alkoholu przyrządza się fondue. Inne lokalne specjalności jako podstawowy składnik również zawierają w sobie ser; Chäsflade to tarta serowa z dodatkiem kolendry, a Chäshappech to naleśnik przyrządzony z dodatkiem sera i piwa. Po ciężkostrawnej serowej uczcie trawienie można poprawić za pomocą lokalnego cydru (Saurem Most), tudzież Alpenbitter - lokalnego napoju alkoholowego podobnego do znanego alkoholu Jägermeister. Oprócz resturacji na turystów czekają także finezyjne cukiernie, sklepy z wyrobami mięsnymi oraz specjalistyczne sklepy z serem. Niestety wspomniane wolne tempo życia mieszkańców miasteczka spowodowało, iż w sobotnie popołudnie większość z owych atrakcji kulinarnych była niedostępna dla przybywających tam podróżników.
Z tego względu zapadła decyzja o szybszym niż planowane udaniu się do miejsca noclegu. Mieściło się ono w mieście Bregenz położonym już na terenie Austrii. Niestety w porze zimowej oferta noclegowa w północno-wschodniej części Szwajcarii jest dość uboga, do wyboru pozostają jedynie działające cały rok dość drogie hotele. Austriackie schronisko ze swymi piętrowymi łóżkami i stołówką przypomniało nam czasy, kiedy byliśmy nieco młodsi i jeździliśmy na kolonie letnie do polskich ośrodków kolonijnych. Poczuliśmy się od razu jak w domu!
Liechtenstein
Zwiedzanie Bregenz przypadło na poranek kolejnego dnia. Miasto zaskoczyło nas ciekawą architekturą znakomicie dopasowaną do swego położenia wśród gór. Warte zauważenia jest także nabrzeże Jeziora Bodeńskiego, szczególnie latem, gdy można się tu kąpać albo uczestniczyć w corocznym festiwalu filmowym na otwartym powietrzu. Stąd udaliśmy się do ostatniego punktu wyprawy - do stolicy księstwa Liechtenstein - Vaduz. Według wcześniej przeczytanych raportów z wyprawy do tego miejsca, miało to być niesamowicie nieatrakcyjne miejsce. Stąd w pięcioosobowej ekipie rozgorzała dyskusja, czy warto zadawać sobie trud wyprawy do tego mikroksięstwa. Wątpiący zostali jednak przekonani, głównym argumentem był fakt niewielkiej straty czasu przez to spowodowanej - organizowana przez regionalne biuro informacji turystycznej autobusowa wycieczka z przewodnikiem zajmuje bowiem jedynie ... 17 minut! Naszka ekipa podążała jednak jak zwykle własnym szlakiem. Tuż po opuszczeniu samochodu w Vaduz postanowiliśmy zapytać jednego z mieszkańców, w którą stronę powinniśmy udać się do głównych atrakcji turystycznych. Ten dopytał jeszcze raz, by upewnić się, że dobrze zrozumiał. Po powtórzeniu pytania nieskrywanie się roześmiał odpowiadając: ależ tu nie ma atrakcji turystycznych! Zostaliśmy zatem skazani na samodzielne wertowanie przewodnika. Nad naszymi głowami piętrzył się już znaczących rozmiarów zamek, według naszych podejrzeń siedziba tutejszego księcia. W dodatku na szczyt nie trzeba było się wspinać, gdyż wiodła tam droga, którą przy takim mrozie z chęcią pokonaliśmy samochodem. Szczęściarzem jest ten, kto przybędzie do Vaduz 15 sierpnia, kiedy obchodzone jest narodowe święto Liechtensteinu. Wówczas książę zaprasza 34 294 mieszkańców swojego księstwa na kieliszek wina lub kufel piwa. W ten dzień można również zwiedzić zamek od środka, jako że w pozostałe jest on siedzibą księcia. Znajdując się jednak na zamkowym wzgórzu, ma się całe Vaduz u swoich stóp, zaś dodając do tego pięknie ośnieżone Alpy owe miasto otaczające, jest to zdecydowanie warty zobaczenia widok.
Nawet jeśli 5-tysięczne Vaduz ("miasto" mniejsze od opisanego wcześniej rustykalnego miasteczka Appenzell) nie jest perełką na światowej mapie turystycznej, to dzieje i charakterystyka Liechtensteinu są zdecydowanie nie do podrobienia. Liechtenstein jest bowiem jedynym krajem na świecie, którego nazwa pochodzi od nazwiska księcia, który je... zakupił. Kraj ma na swoim terytorium zarejestrowanych 75 000 firm, co ponad dwukrotnie przewyższa liczbę mieszkańców. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest niski korporacyjny podatek dochodowy. Liechtenstein jest także rajem dla fanów luksusowych zakupów, gdyż nie muszą oni tu opłacać od tych zakupów podatku. Do niedawna to niewielkie księstwo było rajem podatkowym, ale z uwagi na międzynarodowe oskarżenia o pranie brudnych pieniędzy od 2000 roku nie wolno tu już prowadzić anonimowych kont bankowych. Tutejsza rodzina królewska jest zaś wyceniana na 3,3 miliarda funtów brytyjskich i z tym wynikiem jest najbogatszą rodziną królewską Europy, bogatszą nawet od monarchii brytyjskiej.