English info

Europa dwóch kierunków

Autor: Maciej Pyka

Data: 14 marca 2012

Kiedy pierwszy raz przeczytałem, że obecna kanclerz Niemiec zapowiedziała, że będzie wspierać Nicolas Sarkozego w jego walce o reelekcję, postawiłem sobie dwa pytania:  1) Czy to znaczy, że spoty wyborcze wspomnianego Francuza będą się teraz kończyły czymś w stylu „Polecam i pozdrawiam, Angela Merkel” oraz 2) Czy z wolna kwestia wyborów przywódców poszczególnych państw staje się w UE czymś, co załatwia się na arenie międzynarodowej?

1147330francemap1

Sarkozy potrzebuje pomocy. Żadne sondaże nie dają mu zwycięstwa nad jego głównym konkurentem, socjalistą François Hollande. Co więcej, najbardziej pesymistyczne prognozy wieszczą, że w drugiej turze przegra nawet o 16%. Interesujące jest jednak to, dlaczego kanclerz Niemiec tak bardzo obawia się zwycięstwa Hollande’a, który co prawda zapowiedział, że obecny kształt paktu fiskalnego mu nie odpowiada, jednak z drugiej strony jego brak charyzmy jest na tyle legendarny, że Angela Merkel nie musi się tego rodzaju deklaracjami przejmować. W zasadzie obserwatorzy argumentują nawet, że polityk taki jak Hollande byłby dla Merkel lepszym partnerem do rozmów niż impulsywny i nieprzewidywalny Sarkozy, więc można przypuszczać, że obawy pani kanclerz mają inne podłoże niż ewentualne pertraktacje na unijnych salonach. Problem polega na tym, że kandydat socjalistów jest – no cóż – socjalistą, a co za tym idzie, ciągnie za sobą cały bagaż obietnic i planów typowych dla tej orientacji politycznej. Hollande, jeśli wprowadziłby się do Pałacu Elizejskiego, planuje obniżenie wieku emerytalnego oraz podniesienie podatków dla przedsiębiorstw, a zwłaszcza dla świata finansów, który określił niedawno jako swojego „największego przeciwnika”. Chociaż tego rodzaju deklaracje mają za cel bardziej upodobnić go do ostatniego lewicowego prezydenta Francji François Mitterranda niż stanowią solidny plan na przyszłość, to jednak faktem jest, że stanowią pewnego rodzaju wskazówkę co do kierunku, który planuje on obrać. Dla porównania, Nicolas Sarkozy mówił niedawno, że wzorem Niemiec chciałby zwiększyć elastyczność godzin pracy poprzez przyznanie przedsiębiorstwom możliwości bezpośredniej negocjacji tej kwestii z pracownikami, obniżyć pozapłacowe koszty pracy, zaś ewentualny deficyt finansować zwiększeniem stawki VAT - nie zaś – jak jego konkurent – podatkami dla biznesu. Niektórzy obserwatorzy spekulują nawet, że obecny prezydent Francji chce przeforsować te zmiany przed końcem kadencji, a następnie przejść na polityczną emeryturę, na której, jak Gerhard Schroeder, oczekiwać będzie spóźnionego uznania za wprowadzenie potrzebnych, ale niepopularnych reform.

 Mimo to, niezależnie od intencji Sarkozego, Niemcom z pewnością zależy na czymś więcej niż na komplemencie, że są dla kogoś wzorem. Doświadczenie pokazało, że jeżeli Unia Europejska ma jeszcze mieć rację bytu, to nie może być tylko utrzymywaną za wszelką cenę przy życiu strefą euro, ale potrzebuje również integracji fiskalnej. Nie chodzi nawet o czystą walkę z deficytem zawartą w ostatnich porozumieniach, ale o swojego rodzaju ujednolicenie modelu gospodarczego. Innymi słowy, Europa potrzebuje jakiegoś w miarę konkretnego kierunku w którym mogłaby podążać. Niestety wydaje się, że ostatnie lata pozostawiły w zbiorczej świadomości zarówno wyborców, jak i polityków jałową pustkę, jeżeli chodzi o doktrynę ekonomiczną. Gdyby na chwilę zignorować akademicką dokładność, to można by z grubsza powiedzieć, że istnieją dwie szkoły, jeżeli chodzi o zarządzanie państwem. Można albo redukować rolę sektora publicznego, czyli zmniejszać podatki i świadczenia socjalne oraz generalnie dać przedsiębiorstwom więcej swobody, lub przeciwnie - zwiększać wpływy i wydatki z budżetu, zaś swobodę firm ograniczać w imię interesów innych grup społecznych. Zwykle wielkie kryzysy gospodarcze kończyły się zmianą o 180% obowiązującej doktryny oraz okazjonalnym Noblem dla jakiegoś niekojarzonego z poprzednim reżimem gospodarczym ekonomisty, jednak obecnie sytuacja wydaje się uciekać temu schematowi. Pierwsza fala kryzysu miała swoje źródło w niekontrolowanym rozwoju rynku finansowego, który doprowadził do bańki spekulacyjnej, która z kolei szybko pogrążyła realną gospodarkę, więc szybko okrzyknięto winnymi wielkie i bezduszne korporacje, napiętnowano chciwość oraz upadek moralny bankierów, a nawet nakręcono kilka filmów na ten temat. Mimo to druga fala kryzysu uderzyła niespodziewanie od strony niezrównoważonych budżetów, które są następstwem polityki kojarzonej właśnie z prospołecznym podejściem. Kraje, które mają obecnie największe problemy, to te, które wcześniej najbardziej rozpieszczały swoich obywateli. W Grecji można było dostać premię za pracę w budynku, w którym jest darmowa stołówka (zagadka logiczna, której nie daliby rady nawet starożytni filozofowie ateńscy), a teraz obywatele tego kraju popełniają pozorowane na wypadki samobójstwa, żeby ich rodziny dostały pieniądze z ubezpieczenia. Hiszpania posiadała jedne z najostrzejszych praw chroniących pracownika przed zwolnieniem, jednak efektem tego jest 25% bezrobocie, ponieważ przedsiębiorstwa, które w ciężkich czasach nie mogą pozbyć się części zatrudnionych, upadają i ostatecznie każdy traci pracę. Podsumowując, dotąd można było wybierać spośród dwóch przeciwstawnych szkół ekonomii, zaś nagle okazało się, że obie poniosły klęskę, co widać chociażby po kształcie różnego rodzaju demonstracji, których uczestnicy coraz częściej akcentują to, co im się (często bardzo słusznie) nie podoba, nigdy natomiast nie przestawiają alternatywnego rozwiązania.   

Innymi słowy, Europa znalazła się na ideologicznym rozstaju dróg, zaś Niemcy najwyraźniej próbują pchnąć niezdecydowaną Francję w preferowanym przez siebie kierunku. Podobne działania widać było we Włoszech i Grecji, gdzie opinia Angeli Merkel przyczyniła się do dymisji premierów tych krajów. Możliwe jest więc, że kiedy Francją wstrząsnęło odebranie jej potrójnego A przez ratingowego jeźdźca apokalipsy naszych czasów, czyli agencję Standard & Poor’s, kanclerz Niemiec postanowiła, że musi interweniować. Wielu obserwatorów odbiera tego rodzaju działania jako ingerencję w prywatne sprawy suwerennego państwa – tak jak miało to miejsce w Polsce po proniemieckiej wypowiedzi Radosława Sikorskiego, za którą straszony był on wszystkim z Trybunałem Stanu włącznie. Mimo to nie uważam, że całą sprawę da się sprowadzić do prostego wyboru typu zdrada-patriotyzm, ponieważ rozbija się ona o samą naturę Unii Europejskiej. Chociaż nikt nie powie tego głośno, tego rodzaju organizacja może funkcjonować tylko jeżeli jej członkowie zrzekną się części swojej suwerenności w imię wspólnego interesu, zaś każdy, kto myśli, że „Niemcy to mają dobrze”, niech wyobrazi sobie, jak musi się czuć społeczeństwo, które przez dekady oszczędzało tylko po to, żeby ratować kogoś, kto wolał w tym czasie żyć ponad stan. Można raczej powiedzieć, że Angela Merkel zaczyna się zachowywać jak Bank Światowy albo Międzynarodowy Fundusz Walutowy, które również udzielają pożyczek, ale tylko w zamian za konkretne reformy.

Niezależnie od tego, kto zostanie prezydentem Francji, Unia Europejska musi podjąć decyzję, czym właściwie chce być. Nie można chować się już za wytartymi truizmami typu stabilność, ekologia, różnorodność, przedsiębiorczość, czy innowacyjność. Nie pomogą nawet dobrze brzmiące oksymorony, takie jak „solidarność i rozwój”. W tym momencie opcje są dwie: albo poświęcamy część niezależności w imię sukcesu gospodarczego, albo darujemy sobie euro i wracamy do bycia strefą wolnego handlu. Obie opcje mają swoje zalety, zaś pewne jest tylko jedno – Wspólnota w obecnym kształcie nie przetrwa kolejnego kryzysu, jeżeli tworzące ją kraje będą dalej podążały losowo tam, gdzie porwie ich podmuch kolejnych zmian gabinetów, i to niezależnie od tego, czy będą to gabinety bardziej spod znaku pana Hollande’a czy pana Sarkozego.