Data: 16 maja 2007
Witam, dzisiaj opiszę prawo, o którym przeczytałem parę lat temu w książce Edwina Lefevre „Wspomnienia gracza giełdowego”. Zajęło mi wiele czasu, aby poczuć na własnej skórze, że to prawo naprawdę funkcjonuje. Gdybym od razu uwierzył „na słowo”, zapewne byłbym teraz bardzo bogatym człowiekiem. Marzenia zależą od doświadczenia?
Człowiek całe życie do czegoś dąży, czegoś pragnie. Jeżeli chodzi o mnie, o moją pasję, to zawsze marzyłem, wyobrażałem sobie, że wreszcie potrafię częściej zarabiać niż tracić. Zresztą jakoś wewnętrznie miałem nadzieję, że jest to osiągalne. Przecież czytałem o doświadczeniach innych inwestorów, a oni oczywiście zarabiali. Wiem, że pisząc te słowa w 2007 roku, po okresie pięcioletniej hossy, marzenie o zarabianiu, a nie traceniu pieniędzy może wydawać się części osób banalnie prostą rzeczą. W okresie bessy jest to jednak całkiem uzasadnione „marzenie”. Zresztą osoby, które w to nie wierzą, będą miały okazję przekonać się o tym, jeżeli tylko będą wystarczająco długo inwestowały. Nie bez powodu mówi się, że „prawdziwy inwestor to ten, kto przeżył cały cykl giełdowy, czyli hossę i bessę”.
Nauczony doświadczeniem z marca 2000 roku nigdy nie ryzykowałem dużej części kapitału. Oczywiście jako student nigdy też takiego dużego kapitału nie miałem. Dzięki temu miałem czas na zebranie bolesnych doświadczeń i pomału uczyłem się, czego robić na pewno nie wolno. Za każdym razem, kiedy tylko zapominałem o tych fundamentalnych zasadach, giełda mi o nich przypominała. W latach 2000-2002 cały czas kręciłem się koło zera. Raz trochę zarobiłem, a raz znowu trochę straciłem. Zaangażowałem się też w rynek kontraktów terminowych na WIG20. Tak naprawdę zacząłem zarabiać w 2003 roku. Po prostu zaczęła się megahossa związana z wejściem Polski do Unii Europejskiej, mocną obniżką stóp procentowych oraz wyjściem światowych gospodarek z recesji. Co najbardziej mnie zastanawia to fakt, iż tak łatwo zapomina się o podstawowych prawach po serii udanych transakcji.
Dlatego warto pamiętać o fundamentalnej zasadzie: Podczas hossy, prawie wszystko idzie do góry, a podczas bessy prawie wszystko spada. Wielu osobom, może i Tobie, zasada ta wyda się bardzo prosta i banalna. Pytanie tylko, kto ją rzeczywiście zastosował i trzyma akcje od dołka bessy w 2002 r? Wiele osób uważa wprawdzie, że hossa zaczęła się w 2003 r., wystarczy jednak spojrzeć na wykres WIG-u, który przy wyliczaniu uwzględnia też dochód z dywidend, aby przekonać się, że dno bessy było w 2002 r. Po obserwacji ludzi mogę stwierdzić, że mają oni, delikatnie rzecz ujmując, „ciekawą cechę”, a mianowicie: za wszelką cenę próbują przewidzieć lokalne dołki i górki.
Można to porównać do próby wytypowania szóstki w totka. Mało tego, to tak jak próba wytypowania dwa razy z rzędu szóstki. Oprócz tego, że najpierw trzeba sprzedać idealnie na górce, to jeszcze potem należy idealnie w dołku odkupić. Czyli można dwa razy popełnić błąd. Podobnie zachowuje się też przecież część zarządzających. Być może to kwestia presji ze strony klientów, żądających, aby ciągle „monitorować” sytuację. A może po prostu wynika to z faktu, że na pytanie przełożonego, co się stanie z giełdą w najbliższym czasie, głupio powiedzieć zwyczajnie: „Jest hossa”. No bo po co w takim razie potrzebny byłby zarządzający?