English info

Jubileusz powstania

Autor: Maciej Pyka

Data: 22 kwietnia 2012

Z początkiem marca minął rok od początku zamieszek w Syrii. Statystyki mówiące o ponad 8000 ofiar oraz dziesiątkach tysięcy zatrzymanych raz jeszcze ożywiły dyskusję o roli Organizacji Narodów Zjednoczonych, międzynarodowej odpowiedzialności oraz spadku wartości życia ludzkiego w zależności od odległości geograficznej.

Syria

Obserwowane przez zlękniony świat syryjskie powstanie jest kontynuacją arabskiej wiosny ludów rozpoczętej od zamieszek w Tunezji, które szybko rozprzestrzeniły się na Libię oraz Egipt. Wszystko zaczęło się, kiedy grupa uczniów ze szkoły w mieście Deraa postanowiła pokazać swój sprzeciw wobec władzy poprzez graffiti, za którego wykonanie zostali zatrzymani i poddani torturom. Mieszańcy miasta zaczęli protestować w ich obronie, co kilku z nich przypłaciło życiem. To z kolei doprowadziło do uroczystości żałobnych, które również zostały krwawo spacyfikowane przez armię. Od tego czasu walki nasilały się, zaś opinia międzynarodowa o rozmiarze tragedii dowiadywała się głównie z YouTuba, gdzie demonstranci wrzucają amatorskie nagrania – praktyka tak charakterystyczna dla syryjskiego powstania, że człowiek z podniesionym telefonem komórkowym na tle uczestników protestu  mógłby być symbolem tej rewolucji. Sami powstańcy nazywają Internet swoją główną bronią, co z jednej strony stanowi kolejną laurkę dla tego medium, z drugiej zaś podkreśla, jak niewiele środków protestujący mają do dyspozycji.

Syrią od 1971 rządzi rodzina Al-Assad, zaś jej obecna głowa – Baszar Assad – prezydentem został w roku 2000. Przez wielu obserwatorów reżim ten nazywany jest jednym z najbardziej restrykcyjnych w arabskim świecie, zaś wydarzenia ostatnich miesięcy zdają się te opinie jasno potwierdzać. Protesty z Deraa zostały szybko stłumione, jednak zamiast zastraszyć Syryjczyków zaowocowały jedynie kolejnymi manifestacjami w innych częściach kraju. Wzmocniła się również opozycja, zwłaszcza zdominowana przez sunnitów Syryjska Rada Narodowa, która (pomimo podejrzeń o fundamentalistyczne tendencje) przez wiele krajów uznana już została za jedynego legalnego przedstawiciela Syrii na arenie międzynarodowej.

Żeby zrozumieć, dlaczego reakcja mieszkańców Syrii była tak gwałtowna, trzeba wziąć pod uwagę, że działania prezydenta Assad stały się po prostu katalizatorem dla niepokojów społecznych, których potencjał rósł w tym kraju od kilku dekad. Pierwszą przyczyną niezadowolenia był fakt, że dyktator Syrii od dłuższego czasu koncentrował większość władzy w rękach ruchu religijnego alawitów, z którego sam się wywodzi. Było to o tyle szkodliwe, że w Syrii większość społeczeństwa stanowią sunnici (74%), zaś za alawitów uważa się jedynie 10% obywateli. Drugim powodem jest trwająca przez większość czasu rządów rodziny Al-Assadów mizerna sytuacja ekonomiczna, która zdążyła przyzwyczaić Syryjczyków do bezrobocia, biedy i wysokich cen żywności. W efekcie mordy dokonane przez siły porządkowe popchnęły rozgoryczone społeczeństwo w spiralę przemocy, która zdążyła już pochłonąć tysiące ofiar.

Chociaż dane te i tak są już wymowne, to wydają się one szczególnie tragicznie dopiero przy zestawieniu syryjskiego konfliktu z wojną w Libii. Można powiedzieć, że sytuacje w obu krajach były rok temu bardzo podobne – pozbawieni perspektyw, biedni i zastraszeni ludzie dali się porwać arabskiemu zrywowi wolności i ruszyli rozliczyć się z tyranami, którzy przez opinię międzynarodową zostali uznani za dostatecznie przewidywalnych, by pozwolić im rządzić. Zarówno syryjscy, jak i libijscy powstańcy szybko zwrócili na siebie uwagę, jednak równie szybko okazało się, że po prostu nie mają szans w starciu z dysponującą czołgami armią. W tym momencie jednak podobieństwa się kończą. Podczas gdy libijskich powstańców wsparły międzynarodowe siły, Syryjczycy do dzisiaj zdani są na siebie. Jednym z powodów tego jest (jak w przypadku wielu wojen ostatniej dekady) ropa. Chociaż prawdą jest, że Syria pozostaje największym producentem czarnego złota w rejonie wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego, to jednak półprocentowy udział w międzynarodowej produkcji czyni z niej mało istotnego gracza, daleko za ojczyzną Kadafiego, która posiada największe zidentyfikowane złoża w Afryce. Jeżeli do tego dodamy fakt, że Libia położona jest na terenach tradycyjnie związanych z Europą, zaś wielu przywódców Starego Kontynentu zyskało na upadku wspomnianego dyktatora, łatwo zrozumieć, dlaczego francuskie odrzutowce poleciały właśnie w takim a nie innym kierunku. Podsumowując, Syria może liczyć jedynie na kolejne głosowania w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, gdzie rezolucje trafią na kolejne weto Chin oraz Rosji, które zdążyły już odrzucić jedną tego rodzaju rezolucję.

Nie ma również co oczekiwać na kapitulację prezydenta Assada – po tym, co zrobił swojemu narodowi, prawdopodobnie zdaje sobie sprawę, że jeżeli tylko straci władzę, to on i jego bliscy zostaną brutalnie zabici. Można spekulować, że taki scenariusz byłby lepszy dla kraju jako całości, jednak ciężko jest po kimkolwiek spodziewać się tego rodzaju ofiary. Reszta świata prawdopodobnie też nie będzie się angażować, ponieważ Syria w przeciwieństwie do stosunkowo odosobnionej Libii jest dość silnie powiązana z Rosją i Iranem, więc ewentualna zewnętrzna ingerencja mogłaby się zakończyć wojną. Co więcej, w zbyt wielu tradycyjnie uchodzących za obrońców wolności i demokracji krajach zbliżają się właśnie wybory, żeby miało sens mieszanie się w tego rodzaju niepopularne inicjatywy. Tak więc – chociaż w tym świąteczno-wielkanocnym okresie wypadałoby zakończyć artykuł czymś budującym i optymistycznym – pozostaje chyba jedynie napisać prawdę: w najbliższym czasie powstańcy wciąż liczyć mogą głównie na YouTuba.